Riverdale i Twin Peaks – o sielance zbrukanej zbrodnią

Wraz z nadejściem trzeciego sezonu serialu "Twin Peaks" warto zastanowić się nad jego przesłaniem i porównać go do najmłodszego dziecka stacji CW - "Riverdale".

I

Do niewiasty powiedział: «Obarczę cię niezmiernie wielkim trudem twej brzemienności, w bólu będziesz rodziła dzieci, ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą» . Do mężczyzny zaś [Bóg] rzekł: «Ponieważ posłuchałeś swej żony i zjadłeś z drzewa, co do którego dałem ci rozkaz w słowach: Nie będziesz z niego jeść – przeklęta niech będzie ziemia z twojego powodu: w trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia. Cierń i oset będzie ci ona rodziła, a przecież pokarmem twym są płody roli. W pocie więc oblicza twego będziesz musiał zdobywać pożywienie, póki nie wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz!»” – Od tego momentu rozpoczyna się tragiczna historia ludzkiego rodu, skazanego na wieczne poszukiwanie chociażby skrawka raju na ziemi. Dziesiątki powstałych dzieł, przepełnionych motywami arkadyjskimi czy utopijnymi, świadczą o wciąż niesłabnącym pragnieniu zbudowania świata wolnego od wszelkiego zamętu. Takimi fantazmatami staną się również w kulturze amerykańskie miasteczka. Umiejscowione z dala od industrialnego zgiełku czy korporacyjnego reżimu. Z mieszkańcami będącymi w głównej mierze przedstawicielami soli amerykańskiej ziemi – klasy średniej. Miasteczko otulone zewsząd bujną przyrodą, a w nim fabryka dająca zatrudnienie znacznej części mieszkańców – taki proponowany przez twórców entourage świadczyć będzie o wierze w możliwość prowadzenia życia na styku nowego oraz starego. Wejścia na kapitalistyczny rynek przy jednoczesnym utrzymywaniu kontaktu z odwieczną przyrodą. Poddaniu się prawom zmienności przy jednoczesnym obcowaniu z bytem podlegającym stałym zasadom. Wreszcie uratowaniu niewinnej, naturalnej harmonii oraz prostoty życia przed mechaniczną komplikacją oraz pełzającym relatywizmem.

Takimi miasteczkami są również serialowe Riverdale i Twin Peaks. Oddalone od wielkich metropolii oraz z mieszkańcami w znacznej mierze żyjącymi tam z dziada pradziada, na pierwszy rzut oka wydają się idealnymi miejscami do życia. Idealizm to jednak bolesna rana. Takie projekty nigdy nie mają możliwości trwać wiecznie, co historia po częstokroć udowodniła. Opowieść o tych dwóch miasteczkach staje się zatem elegią o utraconym śnie. Historią rozpadającego się mitu pod naporem potężnych, niemalże odwiecznych sił. Mówiąc za Zbigniewem Herbertem – pilnym badaniem tego, co pod freskiem – bowiem twórcy obu seriali stawiają sobie za cel krytyczną analizę praw panujących w tych małych enklawach.

II

Jak pisze Paul Tilich – „Jako wyobcowany z ostatecznej mocy bytu, człowiek jest zdeterminowany przez swą skończoność. Jest wydany na pastwę swego naturalnego fatum. Wziął się z nicości i powróci do nicości”. To skończoność wzmaga poczucie wyobcowania i jest podstawowym budulcem ludzkiego istnienia. Jest jak gdyby inicjacją. Punktem zwrotnym, od którego zaczyna się świadome życie.

Zatrzymajmy się na chwilę przy obrazie Nicolasa Poussina „Et in Arcadia ego”. Na pierwszym planie znajduje się kobieta wraz z trzema mężczyznami – pełni życia, dobrze zbudowani, ze światem współpracujący. Stojąc obok grobowca, wpatrują się oni w napis na nim umieszczony i zastanawiają się nad tego napisu znaczeniem. Z ich twarzy nie można wiele wyczytać. Maluje się na nich raczej zdziwienie, swego rodzaju szok. W mniejszym stopniu niepokój. Bardziej dociekliwość niźli lęk przed nieznanym. Ubrani w szaty rodem z okresu starożytności, zdają się oni pochodzić z zupełnie innego porządku – grobom nieznanego. Majestatyczna draperia szat oraz majacząca w tle przyroda podlegają rygorowi koloru. Nie ma tutaj miejsca na jakąkolwiek spontaniczność. Kadr zostaje zaprojektowany w iście teatralnym stylu. Wszystko znajduje się na swoim miejscu i wydaje się, że odkrycie napisu na grobowcu jest niewiele znaczącym motywem, który w życiu bohaterów nic nie zmieni. Ot, epizod skazany na rozpierzchnięcie się po przepełnionych sielskim klimatem ludzkich duszach.

Ale na tym obrazie można zobaczyć jeden gest całkowicie burzący tę pozornie spokojną kompozycję. Poussin zostawia ledwie jeden trop, ale jakże mocno bijący po oczach! Oto bowiem kobieta trzyma rękę na ramieniu jednego z mężczyzn. Nie jest to chwyt przyjacielski. Nie opiera się na nim również ze względu na utratę sił witalnych. Jest w tym geście pocieszenie. Jest w tym zgiętym nadgarstku pogodzenie się z treścią przesłania na grobowcu. Nie jest to dłoń gniewnie skierowana w stronę nadawcy pogróżki. Mówi – „bądźmy w tym razem”.

Po sielskim klimacie nie pozostaje żaden ślad. Przyroda schodzi na dalszy plan. Pochmurniejące niebo przestaje interesować i nikt już ku niemu nie zwraca głowy. Wszyscy patrzą w dół na wielki, kamienny nagrobek rozpychający się na pierwszym planie obrazu. I na te cztery słowa, które już nigdy przez ludzi nie zostaną zapomniane. Et in Arcadia ego.

III

To historia o mieście. Właściwie miasteczku. I o ludziach, którzy tu mieszkają. Z daleka wygląda ono jak wiele innych miasteczek na całym świecie. Bezpieczne. Przyzwoite. Niewinne. Ale z bliska widać, że tu kryją się cienie. Nasze miasteczko to Riverdale. Nasza opowieść zaczyna się od tego, co się przydarzyło tego lata parze bliźniaków Blossom”. – Tymi słowami narrator opowieści (Jughead grany przez Cole’a Sprouse’a) wprowadza widzów do opowieści o mieście, które przesiąknąwszy zbrodnią, zacznie zmieniać swoje oblicze. Z sielankowej atmosfery, gdzie każdy zna każdego, wraz z kolejnymi odcinkami, kiedy to coraz głębiej skrywane tajemnice będą wychodziły na światło dzienne, coraz mniej będzie pozostawało.

Z pozoru historia wydaje się schematyczna. Oto w małym mieście dochodzi do tajemniczego morderstwa Jasona Blossoma, dziedzica jednego z najbogatszych miejscowych rodów. W poszukiwanie sprawcy, oprócz organów ścigania, włącza się również grupa przyjaciół. Każde z nich kieruje się innymi motywacjami, niemniej jednak ich cel jest ten sam – poznać prawdę. Krok po kroku zbliżają się oni do rozwiązania zagadki, a w międzyczasie pokazywane są ich miłosne zawirowania oraz walka o odnalezienie własnego miejsca na ziemi.

Na szczęście teen dramy nie jest tu za dużo. Twórcy dawkują ją w odpowiednich ilościach, dlatego też mimo oddania cesarzowi tego, co cesarskie, „Riverdale” staje się niezwykle interesującą opowieścią o tym, w jaki sposób skończoność oznajmiona serią strzałów wymierzonych w ofiarę wdziera się w życie mieszkańców z pozoru idealnego miasteczka. Bo przecież morderstwo staje się inicjacją bohaterów w dorosłe życie. Kończy się beztroska, ponieważ od tego momentu każdy gest może mieć ogromne znaczenie. Poczucie upływającego czasu wzmaga aktywność bohaterów i napędza ich do przekraczania strefy komfortu. Wychodzenia z siebie i próbowania rzeczy wcześniej zakazanych lub nieosiągalnych. Morderstwo jest również zerwaniem połyskującej czerwonej kurtyny, za którą kryją się wszystkie grzeszki mieszkańców. To zaledwie wierzchołek góry lodowej, który roztopiwszy się pod spojrzeniami poszukiwaczy prawdy, odsłoni jeszcze więcej tajemnic. Rozpad świata ma różne objawy – może to być zmuszanie dziewczyny ofiary, Polly, do usunięcia ciąży, ale może to być również likwidacja kina, by na jego miejscu deweloper mógł rozpocząć budowę mieszkań. Przestylizowane kadry nasycone kolorami są jak gruba warstwa tynku, pod którą znajdują się spleśniałe mury. Morderstwo to zaledwie pierwszy klocek domina, który uruchamia falę zniszczenia nieomijającą nikogo.

IV

Ale „Riverdale” to również wariacja na temat dzieła rewolucyjnego w historii telewizji. Wije się ten serial wokół głównego tematu, wchodzi w luki dotąd niezamieszkałe, czasami z radością pokazuje język albo odwraca jakiś wątek do góry nogami. Ilość nawiązań do „Twin Peaks” jest ogromna. Wydaje się, że serial stacji CW jest niczym młodszy, rozbrykany i przepełniony niewinną werwą brzdąc. Napatrzył się na zachowanie swojego starszego, trochę już sędziwego, brata i stara się go naśladować. Szuka u niego poklasku i akceptacji, ale brak mu doświadczenia, by oddać jeszcze ten smutek malujący się na jego twarzy. Dorysowuje sobie przed lustrem wąsy i napina bicepsy, podczas gdy starszy brat z kubkiem cholernie dobrej kawy porusza się krokiem wolnym i niepewnym.

On już swoje w życiu przeszedł i dowiedział się o rzeczach, o których młodszemu bratu jeszcze się nie śniło. Zszedł do najniższego kręgu piekła i spojrzał złu prosto w oczy.

Wspomnianych nawiązań jest mnóstwo. Począwszy od nazwiska jednej z bohaterek „Riverdale” – Betty Cooper – której matka (Madchen Amick) w serialu Davida Lyncha grała Shelly, przez syndrom siwiejących włosów dotykający mordercę zaraz po dokonaniu czynu, aż po przemyt narkotyków czy tabliczkę przy wjeździe do miasteczka. Unikając wejścia na karuzelę wyliczeń, warto tylko zaznaczyć, że nie zawsze „Riverdale” jeden do jednego przenosi wątki z „Twin Peaks” na swój teren. Czasami nimi gra, tak jak w przypadku profesji klanu Blossomów, którzy zajmują się pozyskiwaniem syropu klonowego. Korzystają więc oni z drzew, tak jak właściciele tartaku w serialu Lyncha, ale na własnych zasadach.

V

Obierając różne sposoby prowadzenia narracji twórcy obu tych seriali zastanawiają się przede wszystkim nad tym, skąd tak naprawdę pochodzi zło. Czy jest ono bytem samym w sobie, czy może jednak brakiem dobra? Stąd też na początku tekstu nawiązania do Biblii. Twórcy sięgają bowiem do korzeni i tam starają się odszukać prawdę.

Bo przecież już historia stojąca za powstaniem Riverdale nosi znamiona konsekwencji grzechu pierworodnego. Oto jeden z braci, pokłóciwszy się o sprawy biznesowe, zabija drugiego, i przejmuje jego interes, dorabiając się później bajecznej fortuny. Ofiara Abla nie jest w żaden sposób zadośćuczyniona, a Kain może spać spokojnie. Rzecz w tym, że jego potomstwo już nie. Ciąży na nich skaza, która da o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie – kiedy stabilizacja oraz z góry określona przyszłość stworzą ramy zbyt ciasne dla młodego Blossoma. To wtedy się zbuntuje i zostanie za to ukarany. Fatum bowiem nigdy nie zostanie wyrugowane z ludzkiego doświadczenia. Wszelkie grzechy ojców, czy to morderstwo, czy późniejsze praktyki kazirodcze, w końcu wrócą i będą domagały się krwawego zadośćuczynienia. Jason Blossom, trochę podobnie jak Edyp, postara się wyjść z zaklętego kręgu i zacząć żyć na własną rękę, by przekonać się, że jego życie nie jest od niego zależne.

Fabuła „Twin Peaks” opiera się na podobnym mechanizmie. Niewinna, szanowana przez wszystkich mieszkańców, Laura Palmer zostaje w brutalny sposób zamordowana. Otwarta zostaje puszka Pandory, z której wysypuje się skrywana dotąd prawda na temat podwójnego życia bohaterki oraz innych ludzi w Twin Peaks zamieszkujących. Wysłany w celu rozwiązania tej zagadki agent FBI Dale Cooper systematycznie wchodzi w spokojny, somnambuliczny rytm miasteczka i za pomocą niekonwencjonalnych metod powoli odkrywa prawdę.

Cooper spotyka na końcu swojej drogi zło w czystej postaci. Wcielający się w kolejne osoby Bob jest bytem istniejącym tak długo, jak długo musi istnieć dobro. Naznacza złem bohaterów, za co oni oraz ich najbliżsi muszą cierpieć. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia jego postępowania. On po prostu jest. O ile zatem w „Riverdale” to człowiek, napędzany żądzą, sam zgotował sobie ten los, o tyle w „Twin Peaks” istota ludzka nie ma już wpływu na siły nią targające. Zajmują się więc mieszkańcy swoimi małymi sprawami, śmiesznymi romansami, uwięzieni w pruderyjnym konwenansie podszytym seksualnym głodem, ale wystarczy, że chociaż odrobinę wyjdą poza znaną strefę, że chociaż odrobinę moralne wahadło wychyli się w jedną ze stron, a wtedy już cały układ sił ulega destrukcji.

Koncepcja przedstawiana w „Twin Peaks” jest z gruntu manichejska. Zło działa na takich samych zasadach co dobro, co ujawnia się w partii szachów rozgrywanej pomiędzy Cooperem oraz Windomem Earlem. Co gorsza – nawet ci dobrzy ludzie skazani są na wieczne borykanie się z dualnością własnej duszy. Przedstawianym powszechnie awersem i skrzętnie skrywanym w mrokach podświadomości ciemnym rewersem. Jasnowłosa Laura Palmer, wystawione na widok publiczny uosobienie czystości, podczas gdy w środku czai się w niej niepohamowana żądza. Ciemnowłosa kuzynka Laury, Madeleine (grana przez tę samą aktorkę), która jest znacznie bardziej powściągliwa oraz pruderyjna. Granica pomiędzy dobrem i złem zostaje zatarta, o czym również traktuje ostatni odcinek w Czarnej Chacie. To przedstawiona w iście lynchowskim stylu psychomachia Coopera. Walka dobrego ze złym. Zderzenie bolesnych wspomnień i niezrealizowanych marzeń z wrodzoną dobrodusznością prowadzi do finału, którego rozwiązanie ma najprawdopodobniej nadejść w nowym sezonie.

VI

Mamy więc do czynienia ze sztafetą pokoleń. Ledwie na początku maja zakończona została emisja pierwszego sezonu „Riverdale” a już teraz istnieje możliwość obejrzenia pierwszych odcinków trzeciego sezonu „Twin Peaks”. Młodszy brat się wyszalał, więc teraz czas na tego starszego, bardziej zaprawionego w bojach.

Znamienne, że te seriale pojawiają się akurat w takim momencie politycznym. Sądząc po wyborze nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych, mieszkańcy wciąż wierzą w potęgę amerykańskiego snu. I mimo że Detroit oraz podobne mu miasta upadają, to resentyment do mitu o sielankowym miasteczku czy wolnych od światowej zawieruchy przedmieść wciąż pozostaje. Panoszy się wszędobylska wiara w powrót do rajskiej krainy ułudy, w możliwość stworzenia raju na ziemi. Panuje potrzeba odnalezienia spokoju i prowadzenia własnego poletka. Nadal, mimo tylu nauk płynących z historii, pojawiają się eskapistyczne projekty i to właśnie na nie odpowiadają twórcy „Twin Peaks” oraz „Riverdale”. Przypominają, że całkowity porządek i sielskość panują li tylko ze względu na ukrywane prawdy. Sugerują, że nie ma żadnego miejsca, w którym można byłoby się ukryć przed złem oraz śmiercią.

Et in Arcadia ego.

 

Marcin Kempisty

 

Źródło fot. Showtime, CW