Kroniki portowe – recenzja filmu „Przynęta”

W minioną sobotę najlepszym filmem konkursu 19. edycji festiwalu Nowe Horyzonty wybrano brytyjską “Przynętę” Marka Jenkina. Podobnie jak jury uczyniła wrocławska publiczność. O tej produkcji mówiło się wśród kinofili już od Berlinale (pokazy w sekcji Forum), potem przyszły kolejne zachwyty w Edynburgu i Lizbonie. Co debiutujący w kinie fabularnym twórca uczynił, że zainteresował świat czarno-białym dziełem osadzonym w nadmorskiej mieścinie w Kornwalii? I czy rzeczywiście mogą jeszcze kogoś fascynować perypetie pewnego rybaka, który postanowił zawalczyć z przeciwnościami losu i podnoszącymi rękę na tradycyjny model życia przyjezdnymi z Londynu?​

Pierwszym i nie ostatnim zwycięstwem reżysera Marka Jenkina była decyzja, by “Przynęta” nie była tradycyjną fabułą o odchodzącym świecie. Swoje zainteresowanie tematem gentryfikacji mógł, jako dokumentalista, równie dobrze zawrzeć w poetyce non-fiction. Choć faktem jest, że film Brytyjczyka, mimo formalnych wygibasów i niezwykle skrupulatnego scenariusza, pozostaje bardzo blisko rzeczywistości. Społeczne napięcia jakie obrazuje podczas półtoragodzinnego seansu są przecież namacalnym dowodem walki tradycji z nowoczesnością, którą obserwujemy od zawsze. Odwieczny konflikt rozgrywa się tu na linii – małomiasteczkowa, obumierająca społeczność rybacka a przybywająca z Londynu rodzina, która zamierza uczynić z kornwalijskiego zakątka kurort.

A więc rybołówstwo, jedna z najdawniejszych aktywności podjętych przez człowieka, zostaje zestawione z turystyką, gałęzią dość młodą, liczoną tak naprawdę od XVII wieku, a w nowoczesnym stadium od wieku XIX. Obie są bardzo agresywne, nieraz odmieniające według swoich zasad ekosystem, do którego wkraczają. Na szeroką skalę zarówno jedna, jak i druga działalność mogą być zagrożeniem dla środowiska. Masowe połowy czy wybijanie gatunków pod ochroną (wieloryby w Japonii!) są nawet groźniejsze dla planety niż zadeptywanie zabytkowych miast czy zaśmiecanie plaż. Jednak w skali mikro ciężko nie opowiedzieć się za rybakami, broniącymi swej niezależności, profesji i stylu życia.

Zygmunt Bauman opisywał postawę turysty wobec zastanej rzeczywistości w “Ponowoczesnych wzorach osobowych” tak:

Wybrawszy wędrówkę, może się turysta zdobyć na wyniosłość wobec świata, jaki zwiedza: jego to wola uczyniła ten świat światem, jaki się zwiedza, światem wartym zwiedzania – i świat ten musi spełnić oczekiwania turysty, musi się wysilić, aby godnym odwiedzin pozostać. Turysta płaci, turysta wymaga. Stawia warunki1.

W tym kluczu działa rodzina Leigh (nazwisko wybrane raczej nieprzypadkowo) z “Przynęty”, która wykupuje dom na wybrzeżu od borykających się z kłopotami finansowymi Wardów. Bez większych sentymentów odmieniają wnętrze w bardziej „autentyczne”, bo przecież przybyli do Kornwalii turyści muszą doświadczyć kolorytu “prawdziwej chaty poławiaczy”. Na ścianach zamiast oryginalnego wystroju ląduje zatem bulaj, liny czy inne dekoracje marynistyczne.

Tymczasem parający się od pokoleń łowieniem ryb członkowie rodu Wardów mogą tylko załamać ręce nad takim obrotem spraw. Starszy brat, Steven, wyraźnie zrezygnowany, dołącza do miastowych i łódź wykorzystuje do obwożenia po zatoce urlopowiczów i uczestników wieczorów kawalerskich. Ostatnią ostoją tradycji i rodzinnego honoru pozostaje zgorzkniały Martin (w tej roli Edward Rowe, do złudzenia przypominający Louisa C.K.), ten młodszy i bardziej uparty z braci. To w jego pracowitych rękach pozostaje rybacka profesja, to w jego głowie i na języku igra nienawiść do obcych. Przybyszów, którzy odebrali im dawne szczęście. Tych, którzy wkroczyli z wypastowanymi buciorami do cuchnącego wnętrznościami makreli portu, z myślą, by go wypucować, udekorować i uczynić bazą dla rejsów nowobogackich. Martin pozostaje poławiaczem bez łodzi – zbiera wszak na własną łódź i poławia z brzegu morza. Frustracja i niechęć względem obcych nakręca jego ambicję, by pokazać bratu i reszcie miasteczka, że można żyć według dawnych reguł.

przynęta

Warstwa fabularna miałaby niewielkie szanse, by podbić światowe festiwale i serca widzów bez konglomeratu formalnych konceptów jakie przedsięwziął Mark Jenkin. Film nakręcił z ręki kamerą 16 mm na monochromatycznej taśmie Kodaka. Czarno-białe zdjęcia i społeczna tematyka przywołują zatem brytyjskich młodych gniewnych. Nie ma tu żadnej muzyki, a dialogi dograno później (głównie z uwagi na niewielki budżet produkcji) – co powoduje, jak mniemam, założony efekt komiczny. Wprowadza to ciekawy dysonans między obrazem, a dźwiękiem. Nie można się też oprzeć wrażeniu, że młody reżyser opowiadając się za sprawą rybaków składa hołd żelaznym klasykom, takim jak neorealistyczne arcydzieło “Ziemia drży” Luchino Viscontiego czy wzorzec dla brytyjskiej szkoły dokumentu, czyli “Poławiacze śledzi” Johna Griersona.

O ile od Włocha bierze ramę opowieści w postaci rywalizacji biednych z bogatymi (sycylijscy rybacy kontra wielcy hurtownicy), to od rodaka pożycza pochwałę pracy i ideałów ludzi morza, ale i pomysł na montaż. Grierson na dobre wprowadził na Wyspy metody stosowane przez radziecką szkołę montażową. Trzeba przyznać, że Jenkin odrobił tę lekcję z historii. Film staje się niezwykle dynamiczny dzięki temu, jak łączy poszczególne kadry, jak miesza chwilami wydarzenie z przyszłości i teraźniejszości. Już na samym początku okruchami futurospekcji zapowiada tragedię z finału, by potem powoli rekonstruować na naszych oczach jej przyczyny i przebieg. Widz wie, że w miasteczku dojdzie do zdarzenia, które odmieni zupełnie i tak już napięte relacje. Nie wie jednak, co dokładnie się zdarzy, czy twórcy kpią sobie i mamią kryminalną zagadką (jak Antonioni czy Farhadi) czy może to tylko przygrywka do większego rozlewu krwi (co mogą sugerować zabiegi zbliżone do tych zastosowanych przez Hitchcocka w “Szale”).

“Przynęta” to szczera historia ze społecznym zacięciem, będąca listem miłosnym do kina. Mark Jenkin zagląda do studni i słyszy głosy dawnych mistrzów. Uświadamiają mu, że uczciwiej opowiadać o prostych ludziach i ich problemach. Stąd może jego film oprócz tego, że pozostaje dramatycznym zapisem walki z gentryfikacją i zachowaniem własnych wartości, to autentycznie bawi. Nie brakuje tu bowiem momentów przezabawnych, choć nigdy nie wkraczających na trajektoria kpiny, klasowej wyższości czy naigrywania z cudzego nieszczęścia. Pastisz, jak udowadniali magowie współczesnego kina pokroju Guya Maddina, Petera Stricklanda czy duetu Cattet – Forzani, nie zawsze musi być czymś poślednim. I tym razem się udało tego dokonać, co sugeruje konsensus wśród jurorów i widzów festiwalu Nowe Horyzonty.

1 Z. Bauman, Ponowoczesne wzory osobowe, „Studia Socjologiczne” 2011, nr 1, s. 452.
Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
przynęta plakat

Przynęta

Tytuł oryginalny: „Bait”

Rok: 2019

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Wielka Brytania

Reżyser: Mark Jenkin

Występują: Edward Rowe, Mary Woodvine, Simon Shepherd i inni

Ocena: 3,5/5