„Zostaw moje maleństwo” – recenzja filmu „Poroniony”

Temat przytłaczających obowiązków młodej matki wydaje się w kinie niedostatecznie wyeksploatowany. Cieszy więc fakt, że mniej więcej w podobnym czasie powstały dwa filmy, portretujące historię kobiet, które pokazują, że w natłoku zadań związanych z troską o noworodka i bez kontaktu z innymi ludźmi można dosłownie zwariować. Pierwszym z nich jest doskonale przyjęty przez krytykę “Tully” Jasona Reitmana, a drugim - kanadyjski horror “Poroniony” Brandona Christensena, który do Polski zawitał w ramach przeglądu Fest Makabra.

Głównymi bohaterami “Poronionego” są Mary i Jack, młode małżeństwo, przeprowadzające się do nowego domu na przedmieściach tuż przed spodziewanym urodzeniem się bliźniaków. Niestety okazuje się, że tylko jedno z dzieci przeżyło poród, co spowodowało gigantyczną traumę u ich matki. Kiedy mąż całe dnie spędza w pracy, żona zostaje sama z dzieckiem w dużej, pustej posiadłości, gdzie odchodzi od zmysłów. Zaczyna słyszeć dziwne dźwięki dobiegające z elektronicznej niańki, z czasem również widzieć demona, który chce zabrać jej dziecko.

Początkowe fragmenty filmu pozwalają myśleć, że będziemy mieli do czynienia z klonem “Paranormal Activity”. Rodzice spokojnie śpią w swoim pokoju, a skutki działania złych mocy widzą jedynie na urządzeniach elektronicznych. Całe szczęście “Poroniony” szybko skręca z tej przesadnie wydeptanej już ścieżki i coraz bardziej zmienia się w horror psychologiczny, skupiający się na traumie, jaką przeżywa młoda matka, której jedno z dzieci nie przeżyło porodu. Olbrzymim plusem jest to, że twórca cały czas stara się racjonalizować wszystkie zdarzenia. Wspomagając się tutaj rozmowami bohaterki z psychologiem czy chociażby zapisami z monitoringu, który w domu zainstalował Jack, potwierdzającymi, że demoniczna wersja zdarzeń istnieje jedynie w głowie Mary. Kolejnym olbrzymim atutem tego horroru jest ciągłe napięcie, w jakim udaje się utrzymać widza. Christiansen sprawnie radzi sobie z gatunkowym orężem i stosując na przemian elementy spokoju, odkrywania tajemnicy związanej z obecnością demona, jak i typowych chwil grozy sprawia, że seans mija błyskawicznie, a widzowi ciężko oderwać wzrok od ekranu.

Niestety trzeba przyznać, że “Poroniony” nie jest wolny od błędów, typowych dla debiutującego twórcy. Często zachowania bohaterów wydają się mocno nielogiczne, a niektóre sceny niemal wyrwane z chronologii. Zaczynając od drobnych, acz irytujących niedopatrzeń jak to, że przewijając dziecko, ojciec robił to w absolutnie spontanicznym miejscu, nie szukając nawet chusteczek czy nowego pampersa, czy sceny, w której małżeństwo siedząc we dwójkę w samochodzie w drodze od psychologa, rozmawia o tym, że nie chcą zostawiać dziecka z babcią ani nianią, podczas gdy nie wiadomo z kim właściwie ono w takim razie zostało, a kończąc na mającym istotny wpływ na fabułę fakcie, że matka mimo panicznego strachu o zabranie dziecka przez demona, jak i wybitej szyby w dziecięcym pokoju wciąż decyduje się spać w innym pomieszczeniu niż jej syn. Trzeba też przyznać, że wyjątkowo słabo zostały zarysowane postaci osób, przewijających się na drugim planie, czego flagowym przykładem jest Rachel, sąsiadka z którą zaprzyjaźniła się Mary. Kolejnym mankamentem jest fakt, że wiele rzeczy dzieje się tu za szybko, bez zbudowania ciągu przyczynowo-skutkowego, wprowadzając do fabuły poczucie nieładu i chaosu.

Z pewnością “Poronionemu” daleko do ideału, a tworzący go Brandon Christensen nie ustrzegł się dość prostych błędów przy budowaniu fabuły, ale zważywszy na to, jak trzyma w napięciu oraz jego stosunkowo krótki format, zdaje się być filmem wprost idealnym na Halloweenowy maraton grozy. Trzeba jednak upewnić się, że nie ogląda go z wami żadna młoda matka, bo może być to dla niej zbyt intensywne przeżycie.

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
Poroniony Plakat

Porodniony

Tytuł oryginalny: „Still/Born”

Rok: 2017

Gatunek: Horror

Kraj produkcji: Kanada

Reżyser: Brandon Christensen

Występują: Christie Burke, Jesse Moss, Rebecca Olson i inni

Dystrybucja: Kino świat

Ocena: 3/5