Potwór z Jersey – recenzja filmu „Pod ciemnymi gwiazdami”

Edward Paisnel przeszedł do historii jako tak zwana Bestia z Jersey. Robotnik, miejscowa „złota rączka” przez 14 lat terroryzował mieszkańców małej normandzkiej wyspy. Włamywał się do mieszkań, gwałcił dziewczyny wracające po zmroku poboczem, był pewny siebie i bezczelny. Atakując w fantazyjnych maskach i długim nabijanym ćwiekami płaszczu przypominał raczej postać że slashera niż prawdziwego człowieka. Płeć czy wiek ofiary nie były dla niego sprawą pierwszorzędną, choć gustował w młodych kobietach.

Gdy w 1981 roku na świat przyszedł reżyser Michael Pearce, Paisnel już od dekady siedział w więzieniu. Jak to zwykle bywa, nieuchwytny morderca dał się złapać w idiotycznie prosty sposób… przejechał kradzionym samochodem na czerwonym świetle na oczach patrolu policji. Krwawe wydarzenia sprzed lat niewątpliwie wciąż żyły w pamięci wyspiarzy jako miejska legenda i od maleńkości musiały oddziaływać na psychikę Pearce’a, nic dziwnego, że to wokół nich zdecydował się osnuć swój debiutancki pełny metraż.

Twórca nie zdecydował się jednakże na wierne adaptowanie kryminalnej sprawy sprzed lat, prawdopodobnie dość słusznie uznając, że trudno by tu było zrobić coś odkrywczego. Zamiast tego wykroił z historycznych wydarzeń kręgosłup, tak by przenosząc opowieść do współczesności ubrać ją w ramy wygranego na niedopowiedzeniach wilkołaczego horroru.

Główną bohaterką „Pod ciemnymi gwiazdami” jest Moll, eteryczna, trochę niestabilna dwudziestosiedmiolatka. Dziewczyna żyje pod butem stosującej na niej zagrywki psychologiczne matki, która od początku jest nam pokazana jako postać skrajnie negatywna. Nawet podczas własnych urodzin przyćmiewa ją bardziej przebojowa i uwielbiana przez wszystkich siostra. Z bezsilności dziewczyna ucieka w alkohol i samookalecza się, a gdy to nie pomaga – ucieka.

Na wiejskiej imprezie poznaje chętnego do stawiania jej drinków i przetańczenia nocy faceta, a gdy ten rano chce „odebrać swoją zapłatę,” na ratunek zjawia się tajemniczy Pascal Renouf. Przystojny, pewny siebie blondyn z myśliwskim karabinem w brudnych od krwi i ziemi dłoniach, który pojawił się jakby znikąd, wzbudza zrozumiały postrach w napastniku i fascynację w protagonistce.

Mężczyzna jest zdecydowany i przekonujący: gdy zatrzymuje ich policyjna obława szukająca zaginionej nastolatki, policjanci niczym pod wpływem mocy Jedi szybko rezygnują z przeszukania czy nawet badania alkomatem kierowcy, który dopiero co na naszych oczach pociągał z piersiówki. Między parą szybko rodzi się uczucie mimo stanowczych sprzeciwów rodziny Moll. Bohaterka się coraz bardziej emancypuje i uniezależnia, w tym czasie kolejna młoda kobieta ginie, a wszystko wskazuje, że za całym złem stoi Pascal.

Mnogość tematów i możliwości interpretacyjnych w debiutanckim obrazie Pearce’a jest godna uwagi. W żadnym momencie nie możemy być pewni, czy to co widzimy na ekranie jest prawdą, czy tylko iluzją umysłu bohaterki, a może po prostu kłamstwem? Bo czy narrator musi być szczery? A może to nasz mózg nas oszukuje i przypisujemy przypadkowym rzeczom zbyt duże znaczenie? Atmosferę wyspy można ciąć nożem, choć nadmorskie wiatry powietrze powinny czynić rześkim. Duża w tym zasługa zdjęć Benjamina Kracuna. Młody operator znakomicie żongluje kolorami i światłocieniami, tworząc klimat ogólnego niepokoju.

Gdy Pascal po raz pierwszy spotyka rodzinę swojej wybranki, mówi, że jego przodkowie niegdyś posiadali tę część wyspy i że de facto to on jest tu gospodarzem. To poczucie niepewności własnego życia, nerwowości, że wszystko, co nas otacza, w każdej chwili może przestać istnieć, udziela się wielu bohaterom na pierwszym i drugim planie, a za ich pośrednictwem i widzowi. Właśnie straszenie nastrojem, wprowadzenie odbiorcy w stupor i ciągłe pozbawianie go jakiegokolwiek stałego gruntu, na którym mógłby stabilnie stanąć, jest taktyką obraną przez Pearce’a. Gdy już wydaje nam się, że dokładnie rozumiemy, co się dzieje, że niczym Kopciuszek oddzieliliśmy ziarno od popiołu, zła macocha na reżyserskim stołku gwałtownie wszystko wstrząsa, a my musimy zaczynać od początku. Mimo tego twórcy dokonują trudnej sztuki i ani na chwilę nie tracą kontroli nad tym, co się dzieje. Zwroty akcji nie istnieją tylko dla samych siebie, a każdy coś wprowadza do budowy świata, jednocześnie świetnie uzupełniając to, co już się wydarzyło. Podczas napisów końcowych wciąż w głowach kłębią się pytania i pragnienie dyskusji o tym, co zostało właśnie obejrzane.

Unikając łatwych ścieżek i taniego efekciarstwa, “Pod ciemnymi gwiazdami” konsekwentnie, własnym tempem podąża wybraną przez twórców krętą, górską ścieżką. Wszyscy uwikłani są w walkę z własnym przeznaczeniem, a my otrzymujemy jedną z najlepszych produkcji tych wakacji. W tej pięknej strefie kina na tyle przystępnego, by trafić na nie w multipleksie i na tyle ambitnego, by móc z czystym sumieniem polecać.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Pod ciemnymi gwiazdami

Tytuł oryginalny: „Beast”

Rok: 2017

Gatunek: horror, romans

Kraj produkcji: Wielka Brytania

Reżyser: Michael Pearce

Występują: Jessie Buckley, Johnny Flynn, Geraldine James i inni

Dystrybucja: M2 Films

Ocena: 3,5/5