Intelektualne nudy – recenzja spektaklu „Pociągi pod specjalnym nadzorem”

Czech wystawiający tekst Hrabala - czy może być większa zachęta do wybrania się do teatru? Pojawienie się spektaklu "Pociągi pod specjalnym nadzorem" na deskach Teatru Dramatycznego to znakomita okazja, by po raz kolejny zderzyć się z kulturą naszych południowych sąsiadów i poszukać odpowiedzi na fundamentalne pytania dotyczące człowieczeństwa. Czy zaprezentowana historia zdobędzie serca warszawskiej widowni?

Reżyser Jakub Krofta, wraz z odpowiadającą za scenografię Anetą Suskiewicz, stworzyli na scenie na Woli przestrzeń, w której w trakcie całego spektaklu nie dochodzi do jakichkolwiek zmian. Rekwizyty mają spełniać swoje podstawowe funkcje i nie należy ich odczytywać w kluczu symbolicznym. Na środku sceny stoją dwa biurka, służące do rutynowej pracy telegrafistki oraz innych pracowników prowincjonalnej stacji kolejowej. Z prawej strony szezlong, na którym można zarówno zmrużyć oko, jak również oddać się uciechom cielesnym. Po lewej stronie mundur pracownika państwowych kolei oraz wiszący portret Adolfa Hitlera, a w głębi sceny domek zamieszkały przez Zawiadowcę i jego żonę (Henryk Niebudek, Małgorzata Niemirska). Niekiedy zaciągnięta zostaje specjalna płachta, na której pokazywane są projekcje przejeżdżających pociągów.

To w tej przestrzeni zostaje opowiedziana historia młodego pracownika kolei Miłosza Pipki (Otar Saralidze), powracającego po tygodniach rekonwalescencji, spowodowanej nieudaną próbą samobójczą, do pracy na zapomnianej przez Boga oraz ludzi stacji. Dni upływają w sennej atmosferze, a największą atrakcję stanowią plotki na temat romansu dyżurnego ruchu Całuska (Robert Majewski) z telegrafistką Świętą (Martyna Kowalik). Podczas gdy gdzieś w tle toczy się wojna, poważniejsza bitwa odbywa się w głodnym uciech seksualnych ciele młodego bohatera. 

Jakub Krofta w interesujący sposób podchodzi do zagadnienia obecności oraz nieobecności w ludzkim życiu. Od razu bowiem widać, że w pierwszej części spektaklu Miłosz wydaje się być w ogóle nieobecny. Wspomnieniami wciąż tkwiący w przeszłości, li tylko obserwuje życie innych. Jego obecność na scenie sprowadza się głównie do opowiadania o minionych wydarzeniach, podczas gdy codzienność przemyka mu pomiędzy palcami. Pragnie odnaleźć dla siebie drogę, lecz wciąż stoi w miejscu. Jak gdyby życie toczyło się gdzie indziej, a myśli o porażkach oraz wciąż tląca się chuć wypychały teraźniejszość z pola widzenia.

Nieobecna jest również wciąż trwająca II wojna światowa. Dla Miłosza największym zmartwieniem jest niepowodzenie, do jakiego doszło w alkowie z Maszą (Agata Góral), zaś sytuacja na froncie jest czymś abstrakcyjnym oraz odległym. Tylko wiszący portret przywódcy III Rzeszy oraz przejeżdżające pociągi ze sprzętem wojskowym sprowadzają bohatera na ziemię i przypominają mu, w jakich warunkach przyszło mu funkcjonować.

Druga część spektaklu to przyspieszenie biegu życia oraz Historii. Okazuje się, że błahe wydarzenie może sprowadzić na głowę ogromne niebezpieczeństwo, bowiem każdy czyn może być potraktowany jako wystąpienie przeciwko władzy. Życie osobiste staje się życiem politycznym, podlegającym surowej ocenie wyższej instancji. Bohater zostaje wyrwany z sielankowego życia, usłanego fantazjami, i musi opowiedzieć się za jedną ze stron – czy ważniejsze jest dla niego zwykłe życie, co prowadzi do całkowitego podporządkowania innym, czy może w ramach walki o wolność woli poświęcić swój żywot dla dobra ogółu. 

Reżyser stara się zatem balansować pomiędzy tonem humorystycznym oraz poważnym, co nie do końca się udaje. Tempo trochę się ślamazarzy, a dylematy targające bohaterami nie do końca są wygrane przez aktorów. Czeskiej komedii jest tutaj jak na lekarstwo. Brakuje naturalności i jak gdyby „osadzenia” w tego typu humorze. W zasadzie jedna scena pozostaje w pamięci – rozmowa pomiędzy żoną Zawiadowcy oraz Miłoszem na temat seksu jest wyborna. 

O ile zatem pod względem intelektualnym spektakl Krofty otwiera interesującą dyskusję na temat Historii wcierającej z impetem w ludzkie życie, o tyle pod względem emocjonalnym widz pozostaje całkowicie obojętny na to, co się dzieje na scenie. Fantastycznie udaje się uzyskać jednocześnie intymność oraz uniwersalność historii bohatera. Sęk w tym, że to poprowadzone jest w boleśnie letniej tonacji. Wciąż się mówi o seksie, Miłosz pragnie przecież zakosztować kobiecego ciała, ale tego napięcia zupełnie nie czuć. Wszystko jest takie uładzone i przyjemne dla oka, lecz zimne dla zmysłów. Brakuje u bohaterów poczucia „nieznośnej lekkości bytu”, bo to dzięki niej „Pociągi pod specjalnym nadzorem” byłyby angażującym emocjonalnie doświadczeniem, zamiast niezobowiązującą rozrywką, o której najprawdopodobniej szybko się zapomni.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty
pociągi

Pociągi pod specjalnym nadzorem


Rok: 2017

Twórcy: Jakub Krofta

Teatr: Teatr Dramatyczny w Warszawie

Występują: Otar Saralidze, Robert Majewski, Henryk Niebudek i inni