Twarze i ściany – recenzja filmu „Pochód młodości” – Nowe Horyzonty 2018

„Pochód młodości” Pedro Costy można by nazwać elegią na odejście starej ściany. Ściany, na której odcisnęły się minione lata: a szczególnie bieda, chwile bolesne, dramatyczne, a nawet tragiczne. Plamy i przetarcia na tych bajecznie kolorowych płaszczyznach mogą jednak jeszcze dziś służyć wyobraźni, rozmowie, spotkaniu z człowiekiem. Uważnie patrzący może tam dostrzec np. lwa o wyszczerzonych zębach albo postać anioła.

Takim swoistym aniołem stróżem jest Ventura, bohater filmu, który krąży między domami odwiedzając swoje kolejne „dzieci”. Nie, nie z jakąś konkretną pomocą. Może czasem na coś się przyda, ale przede wszystkim jest i cierpliwie słucha albo tylko milczy wspólnie z tobą.

Jak świętą mantrę powtarza w kółko tajemnicze słowa listu miłosnego: „Chciałbym ci podarować sto tysięcy papierosów i tuzin sukienek…”. Ci, którzy znają poprzednie dzieła reżysera, rozpoznają w nim list z „Domu z lawy” (1994), tak jak i skojarzą niektóre postaci, chociażby z filmu „W pokoju Wandy” (2000). Może i rzeczywiście to brzydki list, jak mówi jeden z bohaterów filmu, ale jego brzydota jest tylko powierzchowna – jak porysowane ściany czy zdarta płyta grająca propagandową piosenkę. Za tymi przedmiotami kryją się przecież historie, opowieści i konkretni ludzie. Dlatego białe, gładkie ściany nowych, septycznych mieszkań, do których zostają zakwaterowani bohaterowie filmu, niekoniecznie służą bliskości. Nic dziwnego, że próbuje się je przystrajać znalezionymi gdziekolwiek starociami: stylowym lustrem, złotym żyrandolem, globusem jak z płócien Vermeera.

Wnętrza, w których spotykają się barokowe ramy obrazów z najtańszymi tapczanami i telewizorami, znakomicie wpisują się w estetykę wizualną, jakiej hołduje Costa. Dokonuje on rzeczy niebywałej: używając mało szlachetnej kamery cyfrowej i filmując obskurne wnętrza i ludzi o twarzach pospolitych i niegrzeszących specjalną urodą, tworzy kompozycje godne starych mistrzów baroku: Caravaggia, Rembrandta, wspomnianego już Vermeera. Prawdziwe cuda osiąga operując światłem i ciemnością, zatapiając w szlachetnym chiaroscuro zmęczone, przeorane życiem twarze bohaterów. Moim zdaniem nie jest to tylko jakaś tania próba estetyzowania brzydoty i biedy. Dzięki temu zabiegowi Costa nadaje swoim bohaterom posągowego niemal piękna, a raczej wydobywa z nich to piękno, stawia je nam przed oczy i pomaga odkryć godność każdego człowieka – czy to będzie rozgadana była narkomanka, zezowata, wystraszona dziewczyna, okaleczony mężczyzna czy grożąca mężowi nożem zdesperowana kobieta. Nie ma w tym za grosz chęci wygładzania rzeczywistości albo, przeciwnie, epatowania – czysta empatia, spojrzenie pełne szacunku i czułości.

To, co stare, podniszczone, niosące znamiona minionych chwil, nie musi być brzydkie i bezwartościowe. I ściana, i twarz. Wiele zależy od naszej uważności, wrażliwości i zrozumienia. Idzie młodość, idzie nowe, pochód trwa – ale dopóki są wśród nas tacy szaleni aniołowie, jak Ventura i Costa, może nie wszystko stracone. Opowieści są przekazywane dalej. Niedostrzegalna na pierwszy rzut oka godność człowieka zostaje ocalona.

Paweł Tesznar (Snoopy)
Paweł Tesznar

Pochód młodości

Tytuł oryginalny: Juventude em Marcha

Rok: 2006

Gatunek: dramat

Reżyser: Pedro Costa

Występują: Ventura, Vanda Duarte, Isabel Cardoso i inni

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 4,5/5