Wehikuł czasu – recenzja filmu „Opowieści z kasztanowego lasu” – NH/AFF

Niedawno wybrane kandydatem do Oscara niewielkiej Słowenii Opowieści z kasztanowego lasu dostały się także do konkursu głównego Nowych Horyzontów. Film debiutanta Gregora Božiča był zresztą pokazywany już na kilku festiwalach, wszędzie wzbudzając uznanie. Jest to niezbyt popularna praktyka wśród młodych reżyserów, aby swoje pierwsze dzieło poświęcić w zupełności światu, który rozpadł się kilkadziesiąt lat przed ich narodzinami. Tymczasem autor wzmiankowanej produkcji na taką sztukę się właśnie zdecydował.

Pogranicze jugosłowiańsko-włoskie, tuż po zakończeniu II wojny światowej. Tytułowy kasztanowy las spowija okolicę, natura powoli przejmuje wszystko co napotka na swojej drodze. W nielicznych domostwach ostali się ostatni mieszkańcy tych ziem. Są to w większości ludzie starzy i schorowani, pozbawieni perspektyw, zapomniani. Wciąż próbujący żyć w swoim wyjątkowym rytmie, według własnych zasad, lecz ta społeczność skazana jest na zniknięcie. Jedną z ostatnich z pozostałych tu młodych okazuje się Marta, która trudni się…zbieraniem kasztanów. Dziewczyna, trudno się jej wszak dziwić, pragnie jak najszybciej opuścić kraj i poszukać szczęścia w dalekiej Australii. Choć walizkę ma już pewnie spakowaną i tylko szuka odpowiedniego momentu na rejteradę, to rozmówcom mydli oczy, że czeka tu nadal na męża, który pojechał na wojnę. Dla widzów jest od początku jasne, że to tylko pobożne życzenia, mężczyzna nigdy nie wróci, bo zapewne zginął gdzieś na froncie.

Na emigrację zdecydował się już przed laty narrator Opowieści z kasztanowego lasu, czyli Germano. Z tego, co się dowiadujemy, mieszka on obecnie w Belgii, gdzie po studiach na uniwersytecie we włoskim Udine (do zachodnich rubieży Słowenii, gdzie film się rozgrywa to jakieś 30 km) miał podjąć pracę inżyniera. Zawiódł jednak oczekiwania rodziców i został „tylko” górnikiem (zawód, który pewna dziewczyna określa tu jako połączenie borsuka i konia). Takim sposobem dochodzimy do jego matki i ojca, którzy wciąż pozostali w starym kraju. Germano, jak się wydaje, ma głównie do przepracowania trudną relację ze swoim tatą, dlatego film skupia się na losach Maria Salamanty, skąpego stolarza.

Maria poznajemy jako starca czekającego pod kasztanowcem. Czeka na śmierć? Na powrót syna marnotrawnego? Może tylko na podwózkę do pobliskiego miasta Cividale del Friuli, bo obecnie można się tam dostać tylko raz dziennie? Niemniej podczas tego oczekiwania zatapia się w swoich wspomnieniach czy też zapada w sen, w którym przeżyte zdarzenia łączą się z fantasmagoriami stworzonymi przez jego umysł. Božič na szczęście tego nie doprecyzowuje, woli pozostać w sferze baśniowej. Reżyser podkreśla powrót do przeszłości przez refleksy słoneczne i latające w powietrzu pyłki kwiatów. 

Tym samym cofamy się kilka lat wstecz, gdy Mario był już dość wiekowym człowiekiem, ale miał jeszcze sporo sił, żeby np. pójść do wyszynku, gdzie razem z innymi mężczyznami o siwych skroniach gra w grę, która polega na licytacji przez dwóch rywali poprzez pokazywanie na palcach i wykrzykiwanie cyfr. Czemu ma służyć ta rywalizacja, nie wiemy, ale Mario jest jej mistrzem. Dopiero po wielu godzinach stolarz raczy zajrzeć do domu, gdzie czeka spracowana i chora żona. Chałupa posprzątana, a na obiad pożywna zupa (grochówka z ziemniakami). To jednak za mało dla niego, gdy małżonka kilkukrotnie kaszle (wyraźnie pokazując, że jej stan się pogarsza), on tylko gdera, że „nie może przez nią myśleć”. W momencie, gdy kobiecie się pogarsza i naprawdę stoi nad grobem, Mario złorzeczy na utracony kontrakt na trumnę pewnego generała, który zamiast umrzeć w ich wiosce, pojechał do Cividale i tam oddał ducha.

Porządek realistyczny Božič burzy przez nagłe wprowadzenie do scen elementów magicznych, często wspieranych przez zmianę filtrów oraz pojawienie się muzyki, której w reszcie filmu brak. Wszelka zabawa na obecnym etapie nie jest już przecież możliwa, ludzie są zbyt strapieni wojną, panującym po niej głodem i ubóstwem. Dlatego wszelkie oznaki frajdy i dostatku podbijają uczucie melancholii, są jakimś komentarzem na temat utraconej młodości bądź życia pozagrobowego. Pojawia się więc suto zastawiony stół, tańce przy akompaniamencie orkiestry z niedźwiedziem grającym na kontrabasie, śpiewanie ludowych pieśni czy nawet kolęd. Do Maria i jego żony przybywają np. Trzej Królowie, którzy pełnią tu rolę mitologicznych Mojr, istot ważących ludzki los, decydujących o tym czy ktoś umrze, czy będzie jednak żył na tym łez padole. Inną napotkaną przez małżonków postacią jest doktor Toni, znudzony lekarz, który wydaje się być hochsztaplerem każdy przypadek traktującym tak samo i zapisującym wszystkim pacjentom to samo lekarstwo-placebo. Ta figura to bardzo dowcipny komentarz młodego twórcy na temat Boga, zbywającego wszystkich wierzących czy ateuszy takim samym milczeniem.

Osobnym bohaterem Opowieści z kasztanowego lasu staje się przyroda, w dodatku ukazywana przez słoweńskiego reżysera w przeróżnych porach dnia i stanach pogodowych. Tajemniczą aurę podkreślają choćby mgły spowijające leśne ostępy i okoliczne pagórki oraz purpurowe niebo tuż przed zachodem słońca (fani Twin Peaks będą zachwyceni). Wszystko to zostaje fantastycznie sfilmowane na taśmie 35 mm przez katalońskiego autora zdjęć Ferrana Paredesa, który od lat pracuje głównie na Półwyspie Apenińskim. Jest to w istocie wyborna robota operatorska, stosuje bowiem tylko naturalne oświetlenie: świece, lampy naftowe, promienie przebijające przez brudne szyby.

Jak można dowiedzieć się z nowohoryzontowego wywiadu z Božičem, kluczowe dla niego było opowiadanie o społeczności z pogranicza jugosłowiańsko-włoskiego, tam bowiem żyła jego babcia. W filmie używane są aż trzy różne języki z tych stron: słoweński literacki (w nim wyrażają się Trzej Królowie), słoweński ludowy oraz friulski używany przez Włochów z regionu Friulia-Wenecja Julijska (jedynym mówiącym w tym języku jest doktor Toni). Produkcja powstawała ok. 50 km od Triestu, np. w Dolinie Benečija (po włosku nazywanej Valli del Natisone), w przełęczy Kolovrat oraz nad jeziorem Golo Brdo.

Sądząc z dbałości, jaką Gregor Božič przyłożył do detali i wykreowania specyficznej aury końca pewnej epoki, w przyszłości ma szansę stać się czułym kronikarzem losów swej ojczyzny. Pozostaje tylko trzymać kciuki za to, żeby kolejne jego filmy były równie udane jak Opowieści z kasztanowego lasu.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Opowieści z kasztanowego lasu plakat

Opowieści z kasztanowego lasu

Tytuł oryginalny: Zgodbe iz kostanjevih gozdov

Rok: 2019

Gatunek: dramat

Kraj produkcji: Słowenia

Reżyseria: Gregor Božič

Występują: Massimo De Francovich, Ivana Roscic, Tomi Janezic i inni

Ocena: 3,5/5