Zawód: komornik – recenzja filmu „I odpuść nam nasze długi” – WFF

Wielu reżyserów na pewnym etapie swojej kariery zdecydowało się na działalność producencką. Przypadki Quentina Tarantino czy Zacka Snydera pokazują, że często efektem takiej współpracy są filmy, nad którymi unosi się duch znanego twórcy, ale wykonanie znacząco odbiega od dzieł patrona. Nie inaczej jest z „I odpuść nam nasze długi” będącym producenckim debiutem Paolo Genovese.

„I odpuść nam nasze długi” to trzeci w karierze film Antonio Morabiato. Fabuła opiera się na historii tonącego w kłopotach finansowych Guido (Claudio Santamaria), który z braku innych perspektyw decyduje się na pracę dla firmy windykacyjnej, będącej właścicielem jego długu. Oczywiście w zamian za umorzenie go. Pod swoje skrzydła bierze go niezwykle doświadczony Franco (Marco Giallini), wprowadzając bohatera w tajniki tego wyjątkowo niewdzięcznego zawodu.

Guido poznajemy, kiedy jest w kryzysie. Stracił pracę. W jego mieszkaniu właśnie odłączyli prąd ze względu na nieuregulowane rachunki. W niedoli pomaga mu jego sąsiad, grany przez Jerzego Stuhra profesor, który przechowuje mu jedzenie w swojej lodówce oraz pożycza gotówkę na codzienne wydatki. On i nowo poznana barmanka są właściwie jedynymi ludźmi, z którymi bohatera łączą bliższe relacje. Mężczyzna jest biedny, samotny i nie widzi nadziei na lepsze jutro. Wszystko zmienia się, kiedy dostaje pracę w firmie windykacyjnej. Kiedy zaczyna wychodzić na prostą, początkowo nabiera pewności siebie i żyje mu się lepiej. Jednak z czasem widać, że praca zmieniła jego charakter. Guido z miłego gościa stał się bezwzględnym egoistą ostentacyjnie manifestującym swój status, czyli upodabnia się do swojego przełożonego. Nie widzi też problemu w upokarzaniu dłużników czy chociażby kelnerów w restauracji.

Morabiato pokazuje nam, że pieniądze zmieniają człowieka na gorsze, a praca komornika wymaga bycia bezdusznym i bezwzględnym potworem, z finezją godną słonia w składzie porcelany lub samego Paolo Genovese. Do głowy widzów raz po raz wtłaczane są górnolotne wnioski o kondycji społeczeństwa, którym rządzi pieniądz. Niestety nie jest to największa wada filmu. Drażnią absurdalnie głośne i nachalne wstawki muzyczne, znane chociażby z „The Place” i „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”. Irytują wyjątkowo słabo zbudowane postaci, o których w trakcie filmu nie dowiadujemy się praktycznie nic. Kuriozalne wydaje się obsadzenie Agnieszki Żulewskiej w roli żony Franco i wprowadzenie polskojęzycznych dialogów w ich domu, co w żaden sposób nie wpływa na fabułę, ale prawdopodobnie było wymogiem ze względu na współfinansowanie filmu przez PISF.

 

Szukając pozytywów w tym zalewie kiczu i taniochy warto podkreślić, że rola Jerzego Stuhra naprawdę się broni. Na tle zbędnie szarżującego Gialliniego i nijakiego Santamarii Polak wypada nad wyraz przyzwoicie, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że grał w obcym języku bez dubbingowania, co – jak sam podkreślił podczas pokazu na Warszawskim Festiwalu Filmowym – zdarza się rzadko. W ciekawy sposób ukazany jest też kontrast między bogatymi dłużnikami-cwaniakami a prawdziwymi biedakami. Jednak twórcy nie potrafią wykorzystać potencjału, jaki dają tak wykreowane przypadki.

 

Netflix przyzwyczaił nas do tego, że współfinansowane przez niego seriale zachwycają, a filmy niestety zazwyczaj są rozczarowaniem i nie inaczej jest w tym przypadku. Nie pomogło zatrudnienie topowych włoskich aktorów. Nie pomógł fakt, iż historia miała całkiem niezły potencjał na kino moralnego niepokoju. Wyszło siermiężnie, nachalnie i po prostu źle.

 

Marcin Grudziąż
Marcin Grudziąż
I odpuść nam nasze długi

I odpuść nam nasze długi 

Tytuł oryginalny: „Rimetti a noi i nostri debiti”

Rok: 2018

Gatunek: Dramat

Kraj produkcji: Włochy, Polska, Szwajcaria, Albania

Reżyser: Antonio Morabito

Występują: Claudio Santamaria, Marco Giallini, Jerzy Stuhr i inni

Dystrybucja: Wistech Media

Ocena: 1.5/5