Cena sławy – recenzja filmu „Nina Wu” – Pięć Smaków

Dziewczyna z prowincji, walcząca o przepustkę do wielkiego świata show-biznesu to zawsze interesujący mnie typ bohaterki, mimo że stosunkowo często wykorzystywany przez kino. Czy tego rodzaju awans społeczny jest w ogóle możliwy i czy ceną sławy musi być utrata podmiotowości? Inspiracją dla Wu Ke-xi, scenarzystki i odtwórczyni głównej roli była akcja #metoo, jednak tytułowa Nina Wu oprócz opresyjnego środowiska, w którym się znajdzie będzie musiała się zmierzyć także z własnymi demonami.

Uczeń Hou Hsiao-hsiena, birmański reżyser Midi Z kojarzony był do tej pory raczej z minimalizmem. Mikrobudżety, statyczna kamera i dokumentalistyczne spojrzenie na bohaterów. Rodzinny kraj od zawsze jawił mu się jako miejsce bez perspektyw, często portretował proces migracji zarobkowej. Od na poły autobiograficznego Powrotu do Birmy, przez Biednych ludzi, po Białą śmierć przyglądał się skazanym na porażkę próbom odmiany losu i poszukiwaniu szczęścia. Co prawda w Drodze do Mandalay zaczął już lekko eksperymentować z formą, ale trzymał się ulubionych tematów. Dlatego nigdy nie spodziewałbym się, że w tym roku zaserwuje projekt, któremu stylistycznie najbliżej do dokonań Davida Lyncha czy Nicolasa Windinga Refna. 

Nina Wu to pseudonim artystyczny aspirującej aktorki, pochodzącej z małego tajwańskiego miasteczka, która ledwo wiąże koniec z koniec wynajmując skromne mieszkanie w centrum Taipei. Z powodu braku ofert jej podstawowym źródłem utrzymania są internetowe streamy, gdzie wdzięczy się do grupki fanów. Niespodziewanie dostaje od swojego menedżera intratną propozycję. Ma szansę zagrać główną rolę w potencjalnie dochodowym szpiegowskim thrillerze. Warunkiem jest udział w odważnych rozbieranych scenach. Po chwili wahania kobieta decyduje się pójść na casting, który udaje jej się wygrać. Następnie jesteśmy świadkami katorżniczej pracy na planie, gdzie reżyser stanowczo nadużywa wobec niej swojej pozycji. A to dopiero wierzchołek góry lodowej upokorzeń. Jej powtarzana niczym mantra filmowa kwestia: “Niszczą nie tylko moje ciało, ale także moją duszę” brzmi w tym kontekście jak wołanie o pomoc. 

Protagonistka jest nieobiektywną narratorką, stąd często nie wiadomo, czy poszczególna scena to rzeczywistość, scena w filmie, czy wytwór jej wyobraźni. Budzi to skojarzenia choćby z Inland Empire Davida Lyncha, jednak Midi Z jest znacznie bardziej stonowany w podejmowaniu surrealistycznych wycieczek. Narracyjnie, ale także fabularnie bliżej tu do Perfect Blue Satoshiego Kona. Zarówno bohaterka tamtej animacji – Mima,  jak i Nina to zorientowane na sukces, gotowe do poświęceń bohaterki, które zderzają się nie tylko z toksycznym maskulinizmem, ale także z zawiścią ze strony innych kobiet. Kulisy przemysłu rozrywkowego jawią się tu jako przedsionek piekła. Wymuskane fluorescencyjne kadry i efektowne długie ujęcia Floriana Zinke zachwycają estetyką, a długie korytarze i górujące nad protagonistą wnętrza często przybierają formę upiornego labiryntu, potęgując uczucie zagubienia i przytłoczenia. Podobny efekt uzyskał Nicolas Winding Refn w swoich Tylko Bóg wybacza i Neon Demon

Pozwoliłem sobie na te wszystkie porównania, żeby zobrazować jak bardzo “Nina Wu” czerpie z dorobku innych twórców, niewiele dodając od siebie. Przez cały seans miałem nieodparte wrażenie, że wszystko to już widziałem, często w lepszym wydaniu. Odstaje zwłaszcza drugi akt, w którym po skończonych zdjęciach Nina wraca w rodzinne strony i rozdrapuje niezagojone rany w postaci dawnego związku z Kiki (Vivian Sung). Budowane do tej pory napięcie opada, a całość nieco się rozmywa. Mimo wszystko charyzma i magnetyzm Wu Ke-xi nie pozwalają oderwać wzroku od ekranu. Zwłaszcza, że w finale reżyser niespodziewanie sięga po stylizację na włoskie giallo, tyle że podane ze śmiertelną powagą, co owszem, powoduje pewien dysonans, ale paradoksalnie na nowo rozbudza ciekawość. 

W ostatecznym rozrachunku Nina Wu, choć nie stanowi nowego głosu w kwestii nadużyć wobec kobiet,  pozostaje niepokojąco aktualna. Okazuje się też, że Midi Z tematycznie wcale tak daleko nie odszedł od tego, co mówił we wcześniejszych dziełach. W końcu nadal opowiada o chęci wyrwania się z marazmu, ale też bolesnym zderzeniu marzeń z rzeczywistością. Miłośnicy stylowych thrillerów i ciągłego podskórnego napięcia powinni być usatysfakcjonowani.

Grzegorz Narożny
Grzegorz Narożny

Nina Wu

Tytuł oryginalny: Juo ren mi mi

Rok: 2019

Gatunek: thriller, dramat

Kraj produkcji: Tajwan

Reżyser: Midi Z

Występują: Wu Ke-xi, Vivian Sung, Kimi Hsia

Ocena: 3,5/5