Na skróty – recenzja filmu „Nieoszlifowane diamenty”

Od 31 stycznia na Netflixie dostępna jest jedna z najciekawszych produkcji zeszłego roku, czyli „Nieoszlifowane diamenty” braci Safdie. Powracamy do niej z okazji rozdania nagród Film Independent, na których zdobyła aż trzy statuetki – za montaż, reżyserię i dla odtwórcy głównej roli męskiej, Adama Sandlera. Brzydkie kaczątko amerykańskiej kinematografii zdołało znowu przemienić się w pięknego łabędzia, nie wystarczyło to wszak, by uzyskać nominację oscarową. Niemniej jego kreacji i samego filmu nie można pominąć, do czego postaram się przekonać poniżej.

Podobnie jak poprzednie dzieła Benny’ego i Josha Safdie, Nieoszlifowane diamenty dzieją się w tętniącej życiem nowojorskiej metropolii. Od początku kariery chętnie zaglądają oni do zakamarków asfaltowej dżungli, portretując nieprzystosowane jednostki, wyrzutków, narkomanów, drobnych rzezimieszków. Ich bohaterowie pozostają niewidoczni dla zwykłych obywateli, a dla mediów i służb porządkowych są tylko statystyką. Ten trend można zauważyć już we wczesnym krótkim metrażu braci, gdzie snuli metaforyczną opowieść o czarnym baloniku, który stracił wszystkich przyjaciół, trafił na śmietnisko, a i tak wrócił na ulice Wielkiego Jabłka. Pomimo systemowych kłód rzucanych pod nogi outsiderzy z ich kina działają, próbują odmienić swój marny los, starają się umknąć spod spadającego topora.

Nie inne charaktery mają protagoniści ich dwóch ostatnich, zdecydowanie najgłośniejszych filmów. Connie Nikas (Robert Pattinson) z Good Time walczył do upadłego, aby ujść z życiem w Queens i uwolnić z aresztu brata. W Nieoszlifowanych diamentach uwaga widzów zostaje zawieszona na postaci Howarda Ratnera (Adam Sandler, który wygląda tu jak John Turturro po diecie Super Size Me albo zagubiony wnuk Ala Pacino). Ten żydowski cwaniaczek dorobił się pewnych wpływów i majątku, handlując kamieniami szlachetnymi i biżuterią, ale wiecznie stoi nad krawędzią, niczym pijany linoskoczek stąpa między totalną katastrofą a bezpieczną egzystencją. Jak termit drąży tkankę miejską, chodzi własnymi ścieżkami pod powierzchnią, wydeptuje nowe trasy, kluczy korytarzami, byle szybko i na skróty dojść do celu.

Postać grana przez Sandlera jest ikonicznym self-made manem, spełnieniem amerykańskiego snu przeglądającego się jednakże w krzywym zwierciadle. Znajomość kapitalistycznych sztuczek, żerowanie na naiwności nowobogackiej klienteli, wyprzedzanie ruchów przeciwnika – to jego chleb powszedni. Bracia Safdie przedstawiają nam protagonistę w newralgicznym i krępującym momencie. Pierwsza scena filmu w pigułce wygląda tak: w kopalni Welo w Etiopii w 2010 roku nisko opłacani i pracujący w morderczych warunkach górnicy odnajdują tytułowy nieoszlifowany kryształ, kamera chcąc zgłębić takie piękno dosłownie wchodzi w jego strukturę, po czym wychodzi przez okrężnicę pacjenta w gabinecie lekarskim w Nowym Jorku w 2012 roku. Ta trzewiowa wycieczka unaocznia nam, że losy drogocennego kamienia i owego człowieka, którym jest właśnie Howard, zostały splecione. Twórcy ponadto zasiewają ziarno niepokoju i ciekawości: od razu poddają w wątpliwość zdrowie głównego bohatera. A co jeśli to śmiertelna choroba? Od lekarza nie słyszy jeszcze żadnego wyroku, ma czekać na wyniki. Tymczasem rzuca się w wir zawodowych spraw.

Jego sklep jubilerski to główny teatr zdarzeń (choć w trakcie seansu będziemy odwiedzać również inne lokalizacje). Mieści się on w tzw. Dystrykcie Diamentów, w samym sercu Manhattanu, zaklinowany między ruchliwymi arteriami Piątej i Szóstej Alei. Z trzech stron otoczony przez słynne wieżowce Empire State Building, Rockefeller Center i Chrysler Building, czwartą ścianę tej wielkomiejskiej klatki zamyka Times Square. To w tym kwartale podczas II wojny światowej znaleźli schronienie umykający przed nazistami żydowscy handlarze drogich kamieni z Amsterdamu i Antwerpii. Howard jawi się zatem jednym z wielu potomków tamtych tułaczy, którzy skorzystali z amerykańskiej gościny i stali się trybikami amerykańskiego kapitalizmu. I to właśnie w jego ręce trafia wspomniany wyżej klejnot. A nie jest to byle jaki kamień. To czarny opal wart według jego szacunków ponad milion dolarów.

Nieoszlifowane diamenty

Czy na pewno jednak bohater zrobił interes życia i pozyskany po taniości od Etiopczyków kryształ przyniesie mu fortunę? Bracia Safdie rozsiewają nad nim fatalistyczną aurę. Nieprzypadkowo wybierają akurat czarny opal. W starożytności uważano go za talizman przynoszący powodzenie, zaś w średniowieczu zaczęto w nim upatrywać diabelskich sił (jak rzekł pewien biskup: „Zasnuwa wszelkie inne zmysły nieprzeniknioną ciemnością”). Złowieszczą sławę przypieczętował sam Walter Scott w powieści Anna z Geierstein, gdzie jedna z bohaterek nosząca we włosach opal poniosła tajemniczą, nagłą śmierć, a ponoć ten mit wzmacniali dodatkowo jubilerzy handlujący diamentami. W ubiegłym wieku kamienie wróciły do łask, a niejaki Harry Brukarz, właściciel sklepu z opalami z Sydney, wielokrotnie wygrywał główne nagrody w loteriach. Howard zdaje się znać nie tylko wartość zdobyczy, ale czuć jej moc sprawczą, bo z wielkim namaszczeniem poświęca się hazardowi i podejmuje coraz to większe ryzyko. Nad przepaścią nie ma tym razem siatki bezpieczeństwa, przez chciwość jego świat może się zaraz rozpaść na tysiące kawałków. Wpisuje się tym samym na długą listę amerykańskich marzycieli, których pęd za pieniądzem doprowadził do szaleństwa i zaprzedania ideałów (m.in. trio ze Skarbu Sierra Madre Johna Hustona).

Nieszczęścia Howarda nie wzięły się znikąd, a jego smykałka do gier losowych i popadania w tarapaty to kwestia nie wczorajszego dnia, tylko wielu lat recydywy. Od samego początku wiemy, że wisi nad nim nieoddana należność dla miejscowego bandyty Arno (Eric Bogosian, pamiętny z roli szwarccharakteru w Liberatorze 2), którego dwóch drabów podąża za dłużnikiem krok w krok. Safdie ufając, że kino jest summą wiecznego dziania się, dodają kolejne troski. Zewsząd pojawiają się wierzyciele, interesanci, niechciani rozmówcy. Na jego drodze stają też takie szychy jak Kevin Garnett (we własnej osobie), legendarny koszykarz Boston Celtics czy gwiazdor R&B, The Weeknd. Bohater żyje bowiem na styku światów. Buszuje między tym, co dozwolone i legalne (własny biznes, aukcje, zdjęcia w social media z gwiazdami), a tym, co, choć nie zakazane, należy do sfery tabu czy do szarej strefy (krwawy kamień z Etiopii, hazard, zdrady małżeńskie). To jak Howard obija się od drzwi do drzwi, poszukując sojuszników, chcąc zdziałać coś ponad stan, ugrać swoje, oszukać przeznaczenie, przypomina innych straceńców: Lutka Danielaka z Wodzireja Feliksa Falka, Vidala z Królestwa Rodrigo Sorogoyena czy Sandrę z Dwóch dni, jednej nocy braci Dardenne.

Tak sobie myślę, że Barry Egan w Lewym sercowym Paula Thomasa Andersona, czyli inne wielce udane ekranowe wcielenie Adama Sandlera, mógł po latach stać się tym nieprzyjemnym typem z Nieoszlifowanych diamentów. Tamten także miał zmysł przedsiębiorcy, życiowego pecha i inklinacje do podejmowania ryzykownych decyzji. Sympatyczny i romantyczny gość po latach zawodów miłosnych i prania mózgu przez kapitalistyczną propagandę sukcesu stał się cynicznym graczem. Choć ma wielki dom i rodzinę, szuka szczęścia w wynajętym mieszkaniu w ramionach kochanki (debiutantka Julia Fox). Zamiast spokojnie inkasować dolę z salonu jubilerskiego woli angażować się w lewe interesy, pożyczać pieniądze od szemranych person i grać namiętnie w zakładach sportowych. To Hiob, któremu nie chciało się czekać na rozstrzygnięcie szachów między wyższymi istotami i sam pcha się w otchłań piekielną, licząc, że uda mu się znowu w ostatniej chwili uniknąć kary.

Niezwykły rytm Nieoszlifowanych diamentów, oprócz przewidującego szereg zdarzeń i emocjonalnych wybuchów skryptu, wspomaga nerwowy montaż, za który odpowiedzialni są współscenarzysta Ronald Bronstein i Benny Safdie. Całość mogła wyjść płasko, gdyby nie odrealnione syntezatorowe kompozycje Daniela Lopatina oraz świetne zdjęcia Dariusa Khondjiego. Perski operator, który pracował wcześniej z Jeunetem, Fincherem czy Jamesem Grayem, stawia na rwane ujęcia, skupione na detalach. Kamera jest wszędobylska, śledząca jak w dawnych filmach Briana De Palmy. Autor zdjęć podkreśla kolory i źródła światła oraz kryje niespodzianki, jak w dyskotece podczas koncertu The Weeknda, gdy włącza ultrafiolet, a bluzę jednej z postaci rozświetla na pomarańczowo.

Moralitet rozpisany na dziewięć kwadransów zostaje przez reżyserski duet zgrabnie wpleciony pomiędzy obchody Paschy a play-offy NBA (w półfinale Konferencji Wschodniej mierzy się Boston Celtics z Philadelphią 76ers). Bracia Safdie, prywatnie fani koszykówki (zrobili nawet dokument Lenny Cooke), uczynili jeden z meczów climaxem całej fabuły. Wielki zakład, gangsterzy czyhający w zablokowanej przestrzeni między salonem a wejściem, nerwowy brzęczek, bluzgi i krzyki, urywające się telefony – twórcy doskonale wiedzą jak podbijać stawkę. Jednocześnie, niczym Cassavetes w Zabójstwie chińskiego maklera, maksymalizują niewygodę z jaką ogląda się kolejne minuty mocowania się wzgardzonego protagonisty z materią, przy coraz większej eskalacji działań wbrew logice. Do końcowych minut autorzy Good Time potrafią utrzymać naszą uwagę – waży się bowiem kwestia: czy mamy wpływ na własny los, czy może wisi nad nami fatum, tu reprezentowane przez feralny klejnot?

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Nieoszlifowane diamenty plakat

Nieoszlifowane diamenty

Tytuł oryginalny: „Uncut Gems”

Rok: 2019

Gatunek: dramat, kryminał

Kraj produkcji: USA

Reżyseria: Benny Safdie, Josh Safdie

Występują: Adam Sandler, Julia Fox, Idina Menzel, Lakeith Stanfield i inni

Dystrybucja: Netflix

Ocena: 4,5/5