Wykorzenieni – recenzja filmu „Nie jestem czarownicą”

Rungano Nyoni, wychowana w Walii Zambijka, w swoim pełnometrażowym debiucie zabiera widza w podróż do Afryki, ukazując jej mniej znane, aczkolwiek niezwykle interesujące oblicze. Czy poza rzadko eksplorowaną tematyką i kuszącym poczuciem obcowania z egzotyczną kinematografią „Nie jestem czarownicą” oferuje coś jeszcze wartego uwagi?

Bohaterką filmu jest Shula, sierota oskarżona przez sąsiadów o konszachty z czarną magią. Odtrącona przez wioskową społeczność, trafia pod skrzydła ambitnego urzędnika, pana Bandy, który umieszcza dziewczynkę w swoistym obozie dla czarownic. Tam ośmiolatka uczy się żyć od nowa i poznawać świat z zupełnie innej perspektywy.

Rungano Nyoni nie udaje, że jako twórczyni reprezentuje kinematografię afrykańską. Ta absolwentka londyńskiej Akademii Sztuk Pięknych (zresztą na kierunku aktorskim) zręcznie wykorzystuje kombinację afrykańskiego pochodzenia i europejskiego wykształcenia. Opowiada historię z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora, podchodzącego do obcej sobie kultury z otwarciem, zaciekawieniem, szacunkiem, ale i rezerwą, która w trakcie poznawania losów bohaterki zmienia się w szczerze współczujące zrozumienie. Nie epatuje egzotyką, nie przytłacza zawiłością obyczajów, a koncentruje się na prawdziwości psychologicznej. Tę metodę narracji reżyserka wykorzystuje rozmyślnie i skutecznie, gdyż dobrze współgra ona z poruszanymi w filmie problemami.

Centralnym tematem „Nie jestem czarownicą” wydaje się być kwestia szukania tożsamości i zmagań o określenie siebie w odniesieniu do otoczenia. Powracającym refrenem jest problem wykorzenienia – oderwania od tradycji, zgubnych skutków niefortunnych prób „przesadzenia” ludzi do nieznanego środowiska, braku zrozumienia potrzeb drugiego człowieka i cynicznego wykorzystania go dla doraźnych korzyści. Obdarzona znaczącym imieniem Shula (od „wykopywać”, „wykorzeniać” w języku bemba) jest właśnie taką sadzonką, przenoszoną z miejsca na miejsce przez innych ludzi. Najpierw zostaje wyrzucona z wioski, która przygarnęła ją jako sierotę, potem państwo umieszcza ją tam, gdzie inne „czarownice” – w osadzie, będącej połączeniem skansenu dla turystów z obozem pracy, następnie śledzimy wędrówkę Shuli po kraju, gdzie jej rzekome kontakty ze światem nadprzyrodzonym zostają wykorzystane przez pana Bandę dla korzyści materialnych. Dziewczynka nigdzie nie zagrzewa miejsca, nigdzie nie czuje się jak w domu, nigdy nie jest „u siebie”.

Ten problem rozszerza Nyoni na cały kraj, w którym toczy się akcja filmu (jest on raczej fikcyjny, więc nabiera znamion symbolicznych), umieszczając opowieść w kontekście zjawiska globalizacji. W oczach Zambijki Afryka to kraina ludzi zawieszonych między przywiązaniem do tradycji a pogonią za nowoczesnością. Różne postawy, jakie w tym względzie reprezentują, ukazane są celnie i przekonująco. Osobom pokroju pana Bandy racjonalizm i pragmatyzm pozwalają świetnie wsłuchać się w rytm czasów i wykorzystać tradycję jako towar, który można sprzedać. Choć pogoń zwykłych ludzi za Zachodem widoczna jest na pierwszy rzut oka, głębiej tkwi w nich podszyta szacunkiem obawa przed czarną magią. Natomiast społeczności lokalne nadal żyją według tradycyjnych zasad, pod wpływem kontaktów z kulturą zachodnią wytworzywszy synkretyczny porządek, w którym magia i technologia koegzystują na równych prawach. Podobnie jak w krótkometrażowym „Kuuntele” wyraźnie widać, że komunikacja między poszczególnymi środowiskami jest powierzchowna, ograniczona i trudna, gdyż często brakuje podstawowej chęci zrozumienia drugiej strony dialogu.

Choć w tej kwestii reżyserka często drepcze w miejscu, kilka razy powtarzając to, co już powiedziała, nie ukazuje ludzkich postaw w czarno-biały sposób, stwierdzając, że każda z nich ma zarówno negatywne, jak i pozytywne cechy. Zabobonna wiara w magię przeczy empirycznym prawdom, ale nie można odmówić jej wewnętrznej spójności. Instrumentalne wykorzystywanie rzekomych wiedźm przez państwo napawa oburzeniem, ale jednocześnie chroni je przed śmiercią, gdyż w innym wypadku oskarżona kobieta zostałaby ukamienowana.

Nyoni portretuje powyższe środowiska z karykaturalnym zacięciem. Obdarza historię sporą dawką humoru, który dostrzega głównie w bezrefleksyjnym dążeniu do nowoczesności, skutkującym powstaniem parodii zachodniego świata w zaściankowym wydaniu. Jest to przy tym satyra wyrozumiała, daleka od moralizatorstwa, zabawna – ale w gruncie rzeczy smutna, podszyta gorzką refleksją nad światem. Najcelniej humor wybrzmiewa wtedy, gdy oparty jest na ukazaniu amalgamatu kulturowego afrykańskiej nowoczesności – magiczne rytuały odbywają się przy akompaniamencie dzwonków telefonów komórkowych, a zawadiackie rockabilly „That Certain Female” Charlie’ego Feathersa nabiera znaczenia równego ludowym pieśniom. Dobór muzyki jest zresztą szczególnie interesujący, często idąc pod prąd oczywistym skojarzeniom. Już początek filmu w niebanalny sposób łączy dwie estetyki, ilustrując ludowe rytuały jazzową perkusją lub pełnym napięcia koncertem skrzypcowym Vivaldiego.

Reżyserka stawia pytanie, co stało się z lokalnym dorobkiem kulturowym, z przekazywanym z pokolenia na pokolenie spojrzeniem na świat. Gdy dziś nawet wiara w nadprzyrodzone stała się towarem, czy jest jeszcze miejsce na sacrum? Czy pierwotne obyczaje stały się jedynie kolorową wydmuszką, egzotycznym teatrem pozbawionym niegdysiejszego znaczenia? Zamknięte w skansenie, spychane na margines, ustępują miejsca nowym rytuałom, a same skazane są jeśli nie na wyginięcie, to na pewno na szkodliwą trywializację.

Za wrodzoną potrzebę psychologiczną człowieka uważa Nyoni poczucie przynależności. Shula jest więc nie tylko ośmiolatką, która chce odnaleźć swoje miejsce w społeczeństwie, ale też osobą szukającą własnej tożsamości. Przedwczesne dojrzewanie uczyniło z niej jednostkę o trudnym do ustalenia charakterze. Jest wewnętrznie sprzeczna jak sportretowany w filmie kraj – już nie tradycyjny, ale jeszcze nie nowoczesny. Prawo do samodzielnego określenia swojego losu zostało jej odebrane już na początku, czyniąc ją jedną z niedotykalnych – paradoksalnie stygmatyzowanych i odrzucanych, ale też potrzebnych. Niezłomność bohaterki pozwala uczynić „Nie jestem czarownicą” manifestem wolności jako potrzeby każdego człowieka.

Pomimo ciężkich przeżyć Shula nie rezygnuje z szukania własnego głosu. Przez jednych uważana jest za wiedźmę, przez drugich – za towar, przez innych – za kanał komunikacji ze światem nadprzyrodzonym. Niemal nikt nie dostrzega w niej po prostu dziecka. Podczas swych wędrówek Shula trafia do szkoły – i tylko tam, jedynie wśród rówieśników, obserwujemy, jak dziewczynka się uśmiecha. Ten śmiech dziecka jawi się jako coś efemerycznego, rzadkiego, bezcennego w świecie poddanym fali napięć, utarczek i sprzecznych interesów. I być może właśnie on jest tą poszukiwaną przez każdego z nas magią, czymś nieuchwytnym a kojącym.

Wojciech Koczułap
Wojciech Koczułap
Nie jestem czarownicą

Nie jestem czarownicą


Rok: 2017

Gatunek: dramat

Reżyser: Rungano Nyoni

Występują: Maggie Mulubwa, Henry B.J. Phiri, Nancy Murilo i inni

Ocena: 3,5/5