Biedroneczko, biedroneczko – recenzja filmu „Mord” – Pięć Smaków

Shinya Tsukamoto nie zwykł kręcić konwencjonalnych fabuł. Od zawsze zainteresowany reinterpretacją gatunków, wywracał do góry nogami zasady, mieszał z błotem wszelkie prawidła i świętości. Genialnym debiutem “Tetsuo - Człowiek z żelaza” wylał jeden z fundamentów cyberpunku, w kolejnych dziełach podejmował dyskurs z horrorem, yakuza eigą, filmem erotycznym, thrillerem, dramatem psychologicznym, wojenną epopeją. W “Mordzie” startującym w konkursie głównym w Wenecji po raz pierwszy mierzy się z filmem samurajskim.

W Japonii zwykło się produkcje traktujące o przygodach i moralnych rozterkach samurajów nazywać chanbara eiga, czyli “filmami z walkami na miecze”. Podgatunek ów należy do większego zbioru jidai-geki (jap. “sztuka z epoki”) grupującego opowieści osadzone przed okresem Meiji, a więc liczone z grubsza do drugiej połowy XIX wieku. Tsukamoto w “Mordzie” nie określa konkretnie czasu akcji, choć po przedstawionej sytuacji, kostiumach i dialogach można spokojnie uznać, że to z pewnością przełom okresów Edo i Meiji, konkretnie przynosząca upadek siogunatu Tokugawów wojna domowa Boshin (1868-1869). To symboliczny koniec feudalizmu w Kraju Kwitnącej Wiśni. Odzyskanie realnej władzy przez cesarza Mutsuhito w kolejnych latach zaowocowało szeregiem reform o charakterze społeczno-gospodarczym i otworzyło Japonię na świat. Jednocześnie był to kres złotego wieku samurajów, tego samego, w którym dzieją się kanoniczne dzieła kinematografii japońskiej tego gatunku. Rewolucji nie ma również w doborze lokacji przez doświadczonego reżysera – bambusowy las czy biedna wioska w potrzebie, należą przecież do ikonografii chanbara eiga.

Pole manewru wydawało się ograniczone, skoro Tsukamoto nie mógł ruszyć części elementów układanki. Postanowił, że jedyną szansą na dekonstrukcję szlachetnej konwencji będzie zmiana jej tonu i przesunięcia w motywacjach bohaterów. Rzecz jasna autor “Kotoko” nie byłby sobą, gdyby nie wprowadził też charakterystycznych zabiegów formalnych. Właśnie na tym poziomie “Mord” najbardziej odróżnia się od wiekowych już klasyków czy filmów współczesnych idących w czołobitne naśladownictwo, w typie remaków “13 zabójców” czy “Harakiri” Takashiego Miike albo produkcji w reżyserii Yôjiego Yamady (“Ukryte ostrze”, “Samuraj – Zmierzch”, “Miłość i honor”). Rzecz jasna obaj wspomniani reżyserzy swoją cegiełkę do kina samurajskiego dołożyli. Miike dał mu realizacyjnego kopa, a przemoc podniósł do rangi sztuki (widać to również świetnie w niespełnionym “Mieczu Nieśmiertelnego”), a Yamada wtłoczył chanbara eigę w ramy filmu obyczajowego czy nawet melodramatu.

mord

Tsukamoto od pierwszych chwil nie bierze jeńców. “Mord” rozpoczyna od nakręconego kamerą z ręki, bardzo dynamicznie zmontowanego pojedynku między dwoma samurajami. W szczerym polu obijają się bokkenami (drewnianymi treningowymi mieczami). Walkę przerywa dziewczęcy głos, nawołujący jednego z rywali na posiłek. Nawet w utrzymanych w luźniejszych tonach “Sanjuro – Samuraju znikąd” i “Ukrytej fortecy” Akiry Kurosawy nie było mowy, aby zakłócić sacrum starcia dwóch wojowników. A tu: chwalebna wymiana ciosów zostaje zbrukana czymś tak przyziemnym jak obiad, sprowadzając ją do rangi dziecinnych igraszek na podwórku. W tej samej chwili okazuje się zresztą, że przywołany przez siostrę chłopak to Ichisuke (debiutujący Ryūsei Maeda), wieśniak z wioski, w której zatrzymał się drugi z walczących. Samurajem jest za to Mokunoshin Tsuzuki (znany z “Po burzy” i “The Shoplifters” Koreedy Sōsuke Ikematsu, co ciekawe debiutujący w hollywoodzkim “Ostatnim samuraju”). Nie mając obecnie pana, stał się roninem i z braku lepszego zajęcia postanowił pomóc mieszkańcom w zbieraniu plonów, a przy okazji rozpocząć trening wspomnianego młokosa.

Mokunoshin, mimo młodego wieku (niewiele starszy od swego ucznia), jest postrzegany przez kmiotków jako heros i wybawiciel. Czyli tak jak portretowani byli wojownicy w dziełach Kurosawy, Masakiego Kobayashiego, Hiroshiego Inagakiego i wielu innych twórców klasycznych jidai-geki. Ideał prawości i męskości widzi w nim także starsza siostra Ichisuke, Yū (grana przez japońską gwiazdę Yū Aoi, która występowała u tak uznanych reżyserów japońskich jak Shunji Iwai, Akihiko Shiota czy autor “Akiry” Katsuhiro Ōtomo, na festiwalu Pięć Smaków będzie można ją podziwiać w “Bezimiennych ptakach” Kazuyi Shiraishiego). Dziewczyna do tego stopnia traci głowę dla przybysza, że śledzi, rzekomo z troski o brata, każdy trening prowadzony przez niego. Pierwsza rysa na nieskazitelnej reputacji Mokunoshina pojawia się właśnie za sprawą jego wielbicielki. Tsukamoto, zapewne ku konfuzji części publiczności, uczłowiecza swego bohatera. Otóż samuraj odczuwa popęd seksualny, ale trzymany na uwięzi konwenansów i kodeksu honorowego nie może po prostu ulżyć chuci. Yū pochodzi z niższego stanu, a droga wojownika (bushidō) mówi jasno, że uleganie afektom to oznaka utraty samokontroli („Samuraj musi zawczasu przyswoić sobie zasadę, że nie wolno mu w żadnej sytuacji okazać słabości. Nawet w drobnych sprawach ujawniają się najgłębsze tajemnice ludzkiego serca”). Reżyser przywołuje kilkukrotnie dokonywaną w ukryciu masturbację, która zamiast fizjologicznej rekompensaty przynosi raczej przedłużenie moralnych udręk Mokunoshina i wstydliwe brzemię.

Skomplikowaną relację między trojgiem postaci autor “Węża czerwcowego” podbija poprzez wprowadzenie na scenę czwartej persony. Jirozaemon Sawamura (grany przez samego Tsukamoto) to samuraj starej daty, który przybywa w te okolice, by werbować podobnych sobie roninów do walki dla szoguna. Od pierwszej chwili, czyli pojedynku z innym wojownikiem na leśnej polanie, zdobywa serca młodych bohaterów. Jedynie Yū pozostaje niewzruszona, słusznie obawiając się, że jej niedoświadczony brat zdecyduje się na niebezpieczną wyprawę do Kioto. Wytrawny szermierz tymczasem podobnie jak Mokunoshin kryje mroczną stronę, nijak nie korespondującą z jego klasą społeczną i szanowaną profesją. Prawda o obu bohaterach wyjdzie na jaw w momencie, gdy niczym w “Siedmiu samurajach” przyjdzie bronić wiejskiej społeczności przed bandytami. Starcie będzie miało jednak wymiar kameralny. Zamiast bitwy będą to raczej rozegrane błyskawicznie bójki czy akty przemocy, które na tyle nie interesują reżysera, że dzieją się często poza kadrem lub są przeciągane do tego stopnia, że jawią się jako przerywnik między egzystencjalnymi przemyśleniami, a nie egzemplifikacją agresji per se.

mord

W warstwie formalnej dzieją się w “Mordzie” bardzo interesujące rzeczy. Tsukamoto miał pełną swobodę twórczą, prócz reżyserii, scenariusza, produkcji i roli aktorskiej odpowiadał też za zdjęcia i montaż. Kluczową decyzją dla powodzenia i odmienności tej produkcji od kanonu było uwolnienie zdjęć z okowów statycznego kadrowania. Kamera chwilami imituje ruch człowieka umykającego przed kataną, kiedy indziej przykleja się do spoconych i udręczonych twarzy, bada detale oręża czy scenerii pojedynków. Obiektyw chwilami muska otoczenie z namaszczeniem godnym pisania haiku, a co cenniejsze jest to uzasadnione fabularnie (spokojnie, to nie Naomi Kawase). Możemy bowiem policzyć kropki na skrzydełkach biedronek, ale wraz z nimi zostaje wprowadzona dotycząca ich historia (oraz tytuł tego tekstu). W miejsce lubianych przez twórców chanbara eiga planów ogólnych stosuje raczej zbliżenia i plan amerykański. Bez większego nadużycia rzec można, że całość zostaje utrzymana w konwencji impresjonistycznej. Decyduje o tym skupienie na sferze doznań, wpisanie opowieści w naturalne plenery (pola ryżowe i bambusowy las) oraz wykorzystywanie płynących z nich dźwięków. Przypomina to nieco stylizację, jakiej dokonała Andrea Arnold w “Wichrowych wzgórzach”, także tutaj przyroda staje się czymś więcej niż sztafażem. Szum traw, ptasie śpiewy, owadzie przekomarzanki, szelest liści czy zmieniające się stany pogodowe i ich chimeryczne pobrzękiwanie to część ścieżki dźwiękowej. Resztę uzupełnia charakterystyczna i odpowiednio podbita muzyka Chū Ishikawy, powstała z połączenia sekcji perkusyjnej z chórem. Tōru Takemitsu to nie jest, ale idealnie współgra z fabułą.

“Mord” nie mógł spotkać się z powszechnym szacunkiem. Tsukamoto tworzy bowiem film samurajski à rebours. Honor, odwaga czy lojalność są tu wartościami wykastrowanymi. Etos, jakim kierowali się japońscy wojownicy, staje się zbiorem zasad, których nikt nie szanuje i nie stosuje w praktyce. Twórca “Bullet Ballet” skupia się na psychologicznym i moralnym wymiarze fachu samurajskiego. Wyraźnym podziałem na dwie części wskazuje na dualizm zjawisk. W pierwszej odsłonie parobkom (i widzom) objawiają się godni podziwu wojowie, niewahający się niczego, deklarujący pogardę dla dóbr osobistych i wygód, postępujący wedle zasad bushidō. W wyraźnie spowolnionej i mroczniejszej części drugiej wychodzą na jaw sekrety samurajskiej braci. Odkrycie kart nie przebiega jednak w jasny sposób, reżyser zadaje pytania i prowokuje. Bo przecież równie dobrze tchórzostwo i kryzys męskości można zrzucić na gorączkę czy pacyfizm, a kłamstwo i kunktatorstwo tłumaczyć sprytem. Nie ulega wątpliwości, że mimo niskiego budżetu wizja dobiegającego sześćdziesiątki Tsukamoto jest surowa, nieoczywista i pełna energii, jakiej mogą pozazdrościć mu młodsi koledzy. Dla fanów konserwatywnego chanbara eiga może to być trudna przeprawa, ale warto się poddać jej zwodniczej mocy.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Mord plakat

Mord

Tytuł oryginalny: „Zan”

Rok: 2018

Gatunek: Dramat, film samurajski

Kraj produkcji: Japonia

Reżyser: Shinya Tsukamoto

Występują: Sosuke Ikematsu, Yu Aoi, Shinya Tsukamoto i inni

Ocena: 4/5