Przekleństwa kobiecości – recenzja filmu „Mięso”

Wchodzenie w dorosłość zawsze niesie ze sobą smutne konsekwencje. Wyrwawszy się z ciepłego gniazda rodziców, młoda osoba nie doświadcza tylko niczym nieskrępowanej wolności. Widzi również, jak hodowany w cieplarnianych warunkach idealizm rozpada się w zderzeniu z dojmującą codziennością. Dokonuje się zasadnicza rewolucja w życiu człowieka, której celem jest uformowanie dorosłej jednostki. A co, jeśli w jej wyniku ujawnia się pociąg do kanibalizmu?

Taka właśnie przypadłość dopada bohaterkę, wyreżyserowanego przez Julię Ducournau, filmu „Mięso”. Oto młoda Justine (Garance Marillier) dostaje się do wyższej szkoły weterynaryjnej i wyprowadza się z rodzinnego domu. Opuściwszy bezpieczną przystań, kieruje się w stronę wzburzonych fal dorosłości, gdzie na każdym kroku czekają na nią niespodzianki oraz wyzwania. Począwszy od wymagającego tygodnia adaptacyjnego, podczas którego, mimo bycia wegetarianką, zostaje zmuszona do zjedzenia mięsa z królika, poprzez dzikie, zakrapiane alkoholem imprezy – Justine wchodzi w świat dla niej niezrozumiały, lecz mimo wszystko pociągający. Dziewczyna powoli sprawdza, na co może sobie pozwolić, przekraczając kolejne granice, zwłaszcza że posiada w razie czego koło ratunkowe w postaci starszej siostry (Ella Rumpf), również uczęszczającej na tę uczelnię.

„Mięso” od początku zdaje się być kinem inicjacyjnym. Rozpoczyna się serią konfliktów oraz napięć pomiędzy starym „ja” bohaterki, a nowymi doznaniami, które redefiniują jej dotychczasowe postępowanie. Dzieje się to przede wszystkim na płaszczyźnie cielesnej. Reżyserka znakomicie to pokazuje za pomocą kolorów. Z jednej strony tworzy kadry pełne melancholii oraz dekadencji – na przykład podczas podróży na uczelnię, kiedy to kamera ukazuje zasnute mgłą połacie ziemi – by chwilę później przejść do imprezy, podczas której feeria nasyconych barw tworzy niesamowite wrażenie estetyczne. Następuje rozłam pomiędzy racjonalnym zainteresowaniem ciałem zwierzęcym, w przesiąkniętych zimnem oraz szarzyzną prosektoriach, a podszytą seksualnością fascynacją ludzkim ciałem. Jakaż wielka szkoda, że po takiej grze kolorami autorka przechodzi do prostackiej metafory pędzącego konia! Cóż, nie mamy XIX wieku, także nie robi to żadnego wrażenia i odrobinę rozśmiesza pretensjonalnością. W przeciwieństwie do obrazu „Szał uniesień” Władysława Podkowińskiego, który w swoich czasach mógł oburzać krakowskich mieszczan.

Powoli przeistacza się zatem ten film w feministyczną deklarację w szatach horroru. Ujawniający się kanibalizm służy zarówno jako klisza gatunkowa, lecz również jako metafora rodzących się potrzeb seksualnych bohaterki. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie tabuizacja, jakiej te potrzeby podlegają. Pragnienie tego typu bliskości odchodzi na dalszy plan, by zostać zastąpione przez perwersyjne dążenie do uszczknięcia choćby kawałeczka ciała drugiej osoby. 

Julia Ducournau w swoim filmie przedstawia bohaterki wychowane w społeczeństwie wykluczającym wszelkie kobiece potrzeby seksualne. Jak gdyby damska cielesność była naznaczona plagami prowadzącymi do kolejnych katastrof. Jak gdyby sztucznie tłumione libido musiało w końcu eksplodować z całą swoją mocą. Jak gdyby jedyną formą rekompensaty za taki stan rzeczy była zemsta na mężczyznach.

Już sama sugestia, że podobnie postrzegane są kobieca seksualność oraz kanibalizm, jest odrobinę kontrowersyjna, niemniej problem bardziej polega na tym, że reżyserka nie jest w swoim filmie konsekwentna. „Mięso” rozłazi się między nachalną brutalnością oraz dekadencką subtelnością, nie potrafiąc do końca odnaleźć dla siebie miejsca. To boli, gdy dostrzega się ogromny potencjał oraz umiejętność tworzenia wspaniałych kadrów u Ducournau, by później dostać metaforą w głowę niczym łopatą. Tym bardziej, że widać u reżyserki umiejętność prowadzenia aktorów. Garance Marillier świetnie oddaje delikatność oraz zagubienie granej przez nią Justine. Gdyby nie sceny „ucztowania”, w których nie do końca niestety wypada wiarygodnie, można by mówić li tylko w samych superlatywach o tej roli. To samo się tyczy Elli Rumpf. Jako zaprawiona w bojach starsza siostra, wlewa anarchistyczny element w serce głównej bohaterki. Stanowiąc rewers Justine, wprowadza ich relację w ciekawie zarysowany siostrzany konflikt.

Ponoć najszybsza droga na szczyt prowadzi po trupach, niemniej jednak Julia Ducournau nie musi nią podążać, by osiągnąć sukces. Gdyby odrzucić w „Mięsie” wstawki gore i pozostawić samo jądro problemu – ścieranie się bohaterki z budzącą się seksualnością – to pozostałby pełnokrwisty dramat zasługujący na najwyższe uznania. Tymczasem pozostaje się z wrażeniem, iż próbowano dać panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek. Gra na dwa fronty nie przyniosła spodziewanych rezultatów, lecz mimo to warto czekać na kolejne propozycje filmowe francuskiej reżyserki, ponieważ widać w „Mięsie” zalążki wielkiego kina.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty

Mięso


Rok: 2016

Gatunek: dramat

Twórcy: Julia Ducournau

Występują: Garance Marillier, Ella Rumpf, Rabah Nait Oufella i inni

Ocena: 2/5