Gra pozorów uwodzi kształtem – recenzja filmu „Kształt wody”

Miłość pokonująca wszelkie bariery, bezwarunkowa i wzbogacająca, ujęta w baśniowej otoczce. O ile motyw ten jest wiecznie żywy dla ludzi sztuki, to wymagającego widza może na pierwszy rzut oka odstręczać. Warto jednak przyjrzeć się, w jaki sposób Guillermo Del Toro konstruuje własną wersję bajki magicznej dla dorosłych o stworzeniu, traktowanym jak wybryk natury i obrazę stwórcy. Kto tak naprawdę w historiach reżysera jest prawdziwym potworem?

Prawdziwymi potworami nie są duchy ani inne okropne istoty nadprzyrodzone. Należy obawiać się ludzi, którzy zatracili wzorce postępowania i normy moralne. Wbrew oczekiwaniom widz lituje się nad postacią, która wydaje się w pierwszej chwili straszna. Brak skrupułów u danego prześladowcy umotywowany był choćby złymi wyborami podyktowanymi traumatyczną przeszłością (“Kręgosłup diabła”). Intencją twórców jest wydobycie pokładów współczucia, które nie zawsze są wystarczające w pragmatycznym, racjonalnym świecie.

Od dzieciństwa Meksykanin miał styczność z kreatywnymi, pulpowymi czasopismami z kręgów sci-fi i horroru jak też z popularnymi serialami telewizyjnymi (“Night Gallery”, “Kolchak: The Night Stalker”, “The Twilight Zone”) i twórczością znanych pisarzy z obszaru fantastyki (Ackerman, Dickens, Lovecraft, Shelley). Ukształtowały one unikalny styl Del Toro jako niezrównanego mistrza bajkowych, lecz jednocześnie mrocznych opowieści. Jedną z nich jest “Labirynt fauna” (2006), gdzie poznajemy Ofelię od strony przepełnionego magią świata. Mała dziewczynka poszukuje w ten sposób ratunku od tragicznej rzeczywistości. Dziecko nie jest w pełni świadome zagrożenia i ogromu przemocy panujących podczas konfliktu zbrojnego, dzięki czemu brutalność faszystowskiego reżimu oddziałuje na nie z mniejszą mocą.

Najnowszy obraz twórcy “Hellboya” to historia miłosna dla dorosłych (z większą zawartością przemocy aniżeli seksu) i nie umywa się do dzieła, które ugruntowało pozycję Del Toro jako pomysłowego artysty. Guillermo przekłada na język filmu kolejną misternie skonstruowaną koncepcję, a całość wzbogaca dodatkowo połączeniem wątku szpiegowskiego i elementów klasycznych musicali. Aktorzy nad wyraz dobrze odnajdują się w tej konstrukcji i ze swobodą odgrywają pracowników tajnego laboratorium rządowego Occam Aerospace Research Centre w Baltimore, gdzie uwięziono schwytaną w amazońskiej puszczy kreaturę. Powoli rozwija się sekretna więź między odmieńcami: sponiewieranym kuriozum, a równie niezrozumianą i w głębi duszy samotną sprzątaczką. Mimo komunikowania się w ciszy można usłyszeć zakochanych głośno i wyraźnie.

Niema kreacja Sally Hawkins kolejny raz potwierdza jej ogromny i wszechstronny talent, wykorzystywany produktywnie w rękach wizjonera. Dzięki Elisie widz wyjdzie z kina głęboko przekonany, że słowa nie są potrzebne do wyrażenia silnej więzi uczuciowej. Główna bohaterka mieszka nad kinem obok artysty (Richard Jenkins), stając się jego jedynym przyjacielem i powiernikiem. Niechciane i ręcznie malowane reklamy autorstwa bezrobotnego Gilesa są, na równi z projekcjami archaicznych musicali, symbolem przemijającej epoki świetności Ameryki. Elisa ma też bliską znajomą z pracy, którą gra Octavia Spencer. Czarnoskóra Zelda wspiera ją w komunikowaniu się z otoczeniem, w razie potrzeby tłumacząc język migowy. Powyższe postaci obarczone są mankamentami, skazującymi je na zepchnięcie na margines społeczeństwa amerykańskiego początku lat sześćdziesiątych. Wszyscy troje otrzymali nominacje do tegorocznych Oscarów.

W produkcji wziął też udział Michael Stuhlbarg, który znakomicie wciela się w naukowca targanego wewnętrznym konfliktem. Jednak odtwórca roli doktora Hoffstetlera nie otrzymał nominacji do nagrody Akademii, mimo udanych występów w kilku oscarowych filmach („Czwarta władza”, „Tamte dni, tamte noce” ). Skrojoną pod siebie rolę dostał Michael Shannon. Aktor sprawdza się w roli kierownika gotowego popełnić nawet największą nikczemność, aby spełnić swój „amerykański sen”. Prosty antagonista, Richard Strickland, aż nazbyt przesiąknięty jest psychopatycznymi rysami, ale dzięki temu uwydatniono mechanizm upodlenia człowieka, który nagle traci swoją pozycję, stając się ofiarą zimnowojennego ładu.

Nie da się zaprzeczyć, że Del Toro świetnie dobiera aktorów i efektywnie snuje swe opowieści. Znakomita praca operatora Dana Laustsena (z asystą CGI), wraz z pięknie zaprojektowanymi kostiumami autorstwa Luisa Sequiery w dużym stopniu przyczyniają się do realizacji wizji reżysera. Ujęcia skąpane w morskich odcieniach akwareli wzmagają wrażenie hybrydy powstałej na styku świata fantastycznego i rzeczywistości. Przytłumiona muzyka Alexandre’a Desplata, dochodząca do uszu widza gdzieś z oddali, daje odczucie przebywania pod wodą. Ten film doskonale wpasowuje się do głównego nurtu kina dyktowanego przez wytwórnie z Hollywood, ale nie rzuca wyzwania intelektualnego publiczności w żaden znaczący sposób. Czuć instynktownie, które sekwencje są mniej wyrafinowane, uboższe. Użycie wątku szpiegowskiego (zakończonego bez pomysłu) i intensyfikację oponenta zasugerowała, w późniejszej współpracy przy scenariuszu, Vanessa Taylor (znana m.in. z napisania paru odcinków “Gry o tron” o nieprzewidywalnej i zaskakującej, ale też często pozbawionej głębi fabule). Powstała mnogość niedomówień może drażnić, ale pozwala na wiele odpowiedzi na jedno pytanie: czym jest “Kształt wody”?

Schemat goni schemat, ale film swoimi detalami wbrew pozorom przyciąga uwagę obserwatora. Głównymi bohaterami są istota pełna niewinności i jej dwóch sprzymierzeńców. Ci drudzy nadają cieplejsze rysy nieidealnej „księżniczce bez głosu”, a przy tym wspierają ją w pokonaniu przeciwności, które staną na drodze do wielkiego uczucia. Nie może obyć się bez czarnego charakteru, który w gruncie rzeczy nie jest złym człowiekiem. Strickland chce jedynie wypełniać obowiązki zawodowe. Nie ma pojęcia, że romans z płazem jest w ogóle możliwy, a do tego miejsce jego pracy stało się kolejnym frontem zimnej wojny. We wszystko wmieszany jest radziecki wywiad, a jego podwładni mają coś z tym wspólnego. Pamiętać należy, że wszystkim towarzyszył wszechobecny lęk przed komunistami. Takie okoliczności sprzyjały tylko ujawnieniu się pokładów drzemiącej w nim agresji. Strickland prędzej się broni niż atakuje. Antagonista wydaje się być psychopatą tylko dlatego, że całość oglądamy z perspektywy miłosnej relacji.

“Kształt wody” daje widzowi szerokie pole do interpretacji i dla każdego wyda się czymś innym. Reżyser zwodzi widza stosując niejednoznaczne postaci wraz z ich ułomnościami i umieszczając je w dość sztampowej fabule. Reakcją może być krytyka w jakimś kierunku, bądź obrzydzenie, czy śmieszność. Niektórzy będą też chcieli ujrzeć tylko dobro, czy zachować dystans nie biorąc treści zbyt dosłownie i wytłumaczyć braki uzasadniając je na korzyść filmu. Nie pozostaje nic innego, jak przekonać się na własnej skórze o doznaniach płynących z tak czarująco i śmiało ukształtowanego świata przedstawionego.

Anna Strupiechowska
Anna Strupiechowska
kształt-wody-poster

Kształt wody


Rok: 2017

Gatunek: fatasy, romans, dramat

Reżyser: Guillermo del Toro

Występują: Sally Hawkins, Olivia Williams, Richard Jenkins i inni

Ocena: 3,5/5