Sama przeciw wszystkim – recenzja filmu „Księgarnia z marzeniami”

Zwycięzcy nagrody Goya w ostatnich latach nie byli łakomym kąskiem dla polskich dystrybutorów. Jak się okazało kluczem dla przełamania tej niekorzystnej passy hiszpańskiego kina było... nagrodzenie filmu brytyjskiego.

Isabel Coixet przed dziesięciu laty zdobyła rozgłos swoim nagrodzonym w Berlinie „Moim życiu beze mnie„. Anglojęzyczny film z udziałem m.in. Marka Ruffalo, celnie wyznaczał kierunek, w jakim podążyła także jej późniejsza twórczość. Ciepła i pełna humoru opowieść o bohaterce tragicznej, niczym w greckiej sztuce skazanej na ostateczną porażkę.

Mając tę wiedzę trudno się dziwić, że Katalonka zainteresowała się drugą fabułą nagradzanej pisarki Penelope Fitzgerald. „Księgarnia z marzeniami” (zapewne oryginalny tytuł „Księgarnia” nie byłaby wystarczająco interesujący dla Polaków) to opowieść osadzona w drugiej połowie lat 50-tych w miasteczku na południu Anglii. Główną bohaterką jest Florence Green, w tej roli Emily Mortimer – jak zwykle urocza, choć tu nie zawsze radząca sobie z kreacją znacznie bardziej wyciszoną względem jej standardowego emploi. Wdowa wojenna wciąż cierpiąca z powodu utraty ukochanego mężczyzny, jak wielokrotnie podkreślają wszyscy bohaterowie, osoba chorobliwie wręcz dobra. Od jakiegoś czasu mieszka w rybackim miasteczku Hardborough, gdzie dni upływają jej na długich spacerach w pięknych okolicznościach przyrody.

Każdy marazm musi się jednak skończyć, dlatego protagonistka decyduje się postawić wszystko na jedną kartę i inwestując wszystkie swoje oszczędności, nabywa stary dom w sercu miejscowości, by stworzyć tam księgarnie swoich marzeń. Działanie to spotyka się z oporem ze strony miejscowych elit, szczególnie nieformalnej władczyni tych okolic, dumnej generałowej Gamart (Patricia Clarkson). Kobieta nie cofnie się przed niczym, by stworzyć w tym miejscu swoje wymarzone Centrum Kulturalne dla wyższych sfer.

Dobroduszna i łatwowierna Florence wydaje się typem człowieka, który nie tyle udaje, że czuje deszcz kiedy ktoś na niego pluje, ale szczerze w ten deszcz wierzy. „Szczęście głupiego” jest przy niej, ale pytanie czy może być wiecznie? Film Coixet chwilami przypomina sagę o Ani z Zielonego Wzgórza, zwłaszcza za sprawą wygadanej i zaradnej rudowłosej Christine. Mała asystentka głównej bohaterki nie tylko wzbudza sympatię i wprowadza całości sporo humoru, ale także nadaje ton opowieści, zwłaszcza w trzecim akcie. Tak jak Lucy Maud Montgomery, Coixet nie boi się dramatów i bólu. Choć przez długi czas film wydaje się wręcz adaptacją literatury dziecięcej to fatum, cierpienie oraz gorycz coraz bardziej i bardziej wypełzają spod idealnych makijaży i wszechobecnych uśmiechów.

Opowiadający za zdjęcia Jean-Claude Larrieu, którego polscy widzowie mogą kojarzyć z pracy m.in. nad „Nagą Normandią” i „Julietą” Pedro Almodovara, a który współpracuje z Coixet przy każdym jej filmie, tym razem postanowił wyjść na pierwszy plan. Zależnie od atmosfery sceny, etapu filmu, czy lokacji sposób filmowania zmienia się diametralnie. Symetria kadrów i chłód kolorów wewnątrz rezydencji Pana Brundisha (Bill Nighy) kontrastuje z domowym ciepłem księgarni czy bardzo szerokimi planami nadmorskich plenerów. Także cała gama barw produkcji zmienia się po jednym ważnym wydarzeniu fabularnym.

Jedną niewybaczalną rzeczą jakiej dopuściła się reżyserka jest cała masa narracji z offu. Jest to nie tylko najbardziej leniwy zabieg scenopisarski, ale dodatkowo został tu często źle wykorzystany, zwłaszcza w pierwszym akcie. Długie ujęcia idącej przed siebie Emily Mortimer w akompaniamencie narratora opowiadającego nam co ta czuje w danym momencie doprawione są powtarzaniem po kilka razy tej samej informacji w dialogach i monologu z offu. W efekcie, zwłaszcza początek filmu chwilami staje się wręcz kuriozalny. Także niektóre atki wątki pojawiają się i natychmiastowo są porzucane, to niewątpliwie efekty skracania materiału literackiego do tradycyjnego kinowego metrażu.

Ciekawe jest to, że chociaż od początku jasno jest nam pokazane kto w tej bajce gra Śpiącą Królewnę, a kto Diabolinę, to jednak jak nauczył nas Disney w 2014 roku, czasem warto spojrzeć z drugiej strony. Wszak jest to również opowieść o bohaterskich staraniach lokalnej businesswoman by stworzyć ośrodek kulturalny i przyjezdnej kapitalistce niszczącej cenny zabytek. I z tą przewrotną myślą Was zostawiam i polecam wybrać się całą rodziną na ten nie do końca udany, ale ciepły i przyjemny film.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Księgarnia z marzeniami

Tytuł oryginalny: „The Bookshop”

Rok: 2017

Gatunek: komediodramat

Kraj produkcji: Hiszpania, Wielka Brytania

Reżyser: Isabel Coixet

Występują: Emily Mortimer, Patricia Clarkson, Bill Nighy i inni

Dystrybucja: Hagi

Ocena: 3/5