Było ich trzech – recenzja filmu „Kler”

Kuriozalna kampania promocyjna przywodząca na myśl filmy Patryka Vegi. Polityczna przepychanka towarzysząca premierze. Robienie z filmu rozrywkowego obiektu kultu (z jednej strony) albo zamachu na Święty Kościół (z drugiej). Wchodzący dziś do kin w całej (poza Ostrołęką) Polsce „Kler” wywołał wiele niezdrowego zamieszania zanim jeszcze ktokolwiek go obejrzał. Czy było o co kruszyć kopie?

W swoim najnowszym filmie Wojtek Smarzowski powraca do zabiegów znanych z „Drogówki”. Podobnie jak w filmie z 2013 roku na początku obserwujemy przyjaciół, przedstawicieli oderwanej od reszty społeczeństwa grupy zawodowej, której łatwo wykorzystywać przywileje. W obu obrazach sielanka wspólnego zapijania się na wesoło szybko się kończy, a zza węgła wygląda wielka polityka. Nawet kolory, czy kadrowanie są tu bardzo podobne, na czele z bliźniaczym zabiegiem w finałowej scenie, a także częstym używaniem nagrań stylizowanych na amatorskie. Jakby tego było mało reżyser podkreśla korelację, dając głównym bohaterom nazwiska postaci z „Drogówki”.

„Kler” jest jednak filmem nieporównywalnie bardziej dojrzałym, poważnym i udanym. Tu zamiast b-klasowej sieczki i wchodzenia w tony tak złe i kuriozalne, że aż cudowne, dostajemy obraz, którego oglądanie chwilami jest wręcz bolesne, a wszelki humor niezwykle gorzki. Nie wiem, czy chęć podkręcania kontrowersji i prowokowania wyszła ze strony reżysera, czy też był to pomysł dystrybutora. To jak sztucznie i na siłę wklejone zostały do filmu niektóre sceny i wypowiedzi, tylko po to, by potem użyć ich jako materiałów promocyjnych, aż razi. Cierpi na tym pierwszy akt, chaotyczny i przepełniony pseudo-czarnym humorem i epatowaniem libacjami alkoholowymi. Nie pomaga celowo fatalny montaż, będący zdecydowanie największą bolączką tej produkcji. Niektóre cięcia są tak niespodziewane i niepotrzebne, że pamięć o nich zostaje na długo po zakończeniu seansu. Niestety po „Wołyniu” ponownie Paweł Laskowski i jego podwładni okazują się piętą achillesową ekipy filmowej.

Reżyser „Domu złego” zabiera nas do Małopolski. Na plebanii tarnowskiego kościoła bawi się trójka księży. Za chwilę nastanie poranek i wciąż pijani rozjadą się samochodami do swoich parafii, teraz jednak zabawa trwa. Przed laty wspólnie cudem uratowali się z pożaru płonącej świątyni, teraz nie spodziewają się, że ich do tej pory ułożone życia mogą stanąć na zakręcie. Trybus (Robert Więckiewicz) jest proboszczem na wsi, żyje w związku z miejscową dziewczyną Hanką (Joanna Kulig) i prowadzi nierówną walkę ze swoim alkoholizmem. Wracając po libacji zabija coś na drodze, a tego samego dnia Hanka przynosi niespodziewaną informację. Kukuła (Arkadiusz Jakubik) zawsze cenił sobie towarzystwo dzieci, uwielbiał grać z nimi w piłkę w szkole, ministrantom pomagał z matematyką. Pewnego dnia cichy chłopiec, którego darzył szczególnymi względami, traci przytomność na zakrystii. Wreszcie Lisowski (Jacek Braciak), tutejszy Frank Underwood. Ambitny intrygant jest prawą ręką potężnego arcybiskupa Mordowicza (Janusz Gajos), który skutecznie blokuje protegowanemu wyjazd do pracy w Rzymie. Mężczyzna jednocześnie koordynuje przygotowania do wielkiej, plenerowej mszy z okazji 50-lecia święceń kapłańskich Mordowicza, oraz snuje intrygę mającą na celu wymuszenie na przełożonym zgody na przeniesienie.

Smarzowskiemu udała się trudna sztuka: chociaż pokazuje dużo patologii Kościoła, to o dziwo bardzo trudno odczytywać ten film w kluczu antyklerykalnym. Tak jak “Idy marcowe”, czy “House of Cards” nie są wszak atakiem na koncepcję demokratycznego państwa. W “Klerze” z jednej strony otrzymujemy wielkie dramaty jednostek, historie do cna osobiste, z drugiej w wątkach dziejących się w siedzibie krakowskiej kurii całość staje się stricte polityczna. Niestety subtelność nie jest mocną stroną tego filmu i niektóre nawiązania do prawdziwych wydarzeń i polityki przeprowadzane są z gracją kuli burzącej budynki.

Tym, co mi najbardziej zaimponowało w „Klerze” była scenografia. Jagna Janicka za pomocą dekoracji i jej zmian opowiada historię nie mniej ważną niż ta wyrażana dialogami. Rekwizyty, tła, wyposażenie budynków nie tylko mają tu budować klimat i autentyzm, ale drobne ich zmiany mówią widzowi co się wydarzyło poza kadrem. Wizualnie całość prezentuje się wspaniale: zmiany nasycenia barw, zabawa obrazem poprzez wykorzystywanie nagrań telewizyjnych a także tworzenie swoistego filmu w filmie. Kostiumy są zróżnicowane i dobrane z pietyzmem, widać że ekipa nie musiała oszczędzać ani spieszyć się z terminami. Gra aktorska stoi na wysokim poziomie, wszak występuje tu śmietanka ojczystego aktorstwa. Trzeba jednak przyznać, że może poza Braciakiem nie musieli się oni specjalnie wysilać, gdyż ich postaci wydają się idealnie wpasowane w emploi obsady.

Trudno „Kler” nazywać produkcją rewolucyjną, czy też w jakimkolwiek stopniu wybitną, jednakże jest to bez dwóch zdań najlepszy film Smarzowskiego przynajmniej od 7 lat i premiery „Róży”. Trudno też nie pochwalić odwagi jaka była konieczna, by uderzyć w mit bezgrzesznej roli Kościoła w obalaniu komunizmu. Mimo wyraźnych wad, to jedna z lepszych polskich produkcji roku i na pewno warto dać jej szansę i przekonać się czy cała afera to tylko wiele hałasu o nic.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Kler

Rok: 2018

Gatunek: obyczajowy, polityczny

Kraj produkcji: Polska

Reżyser:Wojciech Smarzowski

Występują: Janusz Gajos, Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz i inni

Dystrybucja: Kino Świat

Ocena: 3,5/5