Pieski małe dwa – recenzja filmu „Jak pies z kotem”

Janusz Kondratiuk ze swoim najnowszym obrazem wrócił z twórczych zaświatów. Dość powiedzieć, że najnowszy film młodszego brata autora „Hydrozagadki” promowany jest przypominaniem średniometrażowych, telewizyjnych „Dziewczyn do wzięcia” sprzed prawie pół wieku. Czy twórca, który do tej pory najlepiej czuł się na małym ekranie podołał wymogom kina?

„Jak pies z kotem” to zapis prawdziwych wydarzeń sprzed kilku lat. Andrzej Kondratiuk (Olgierd Łukaszewicz) po kolejnym udarze zostaje wzięty pod opiekę przez swojego młodszego brata Janusza (Robert Więckiewicz) i jego żonę Beatę (Bożena Stachura). Dodatkowo mamy jeszcze wolny elektron w postaci walczącej z alkoholizmem Igi Cembrzyńskiej, partnerki Andrzeja, która próbuje pomóc miłości swojego życia, ale sama pomocy potrzebuje.

Przez 100 minut Janusz Kondratiuk portretuje samego siebie i swoich najbliższych. Kręci film w swoim domu, w mieszkaniu zmarłego Andrzeja. Przed kamerę pcha swoje (wyjątkowo nieutalentowane aktorsko) dzieci. Prawdziwość filmu jest jego najciekawszym elementem, a przy tym stanowczo największą wadą. Żyjący w cieniu bardziej uzdolnionego brata twórca z jednej strony chciałby opowiadać o zażegnanym w obliczu ostateczności wieloletnim konflikcie charakterów, na co wskazuje chociażby tytuł filmu, z drugiej jednak nie umie się powstrzymać przed wystawieniem laurki sobie i bliskim.

W efekcie otrzymujemy produkcję bardzo letnią, zachowawczą. Jakikolwiek konflikt czy dylematy w zasadzie tu nie istnieją, wszyscy bohaterowie są pozytywni i sympatyczni. Nawet ciężar choroby postaci granej przez Łukaszewicza przejawia się głównie w ostrzeżeniach i dialogach, a żadną miarą nie widzimy go na ekranie. Reżyser ma też wyraźny problem z prowadzeniem fabuły, film w wielu momentach jest niejasny, postaci drugoplanowe pojawiają się znienacka, a potem są zapominane bez słowa. Podobnie poszczególne wątki wydają się pozbawione jakiejkolwiek wagi. Historie o które można by oprzeć cały film, są tu rozstrzygane w dwóch scenach.

Całość jawi się wyraźnym telewizyjnym sznytem. Widać to w konstrukcji fabuły, która wydaje się raczej streszczeniem serialu aniżeli czymś, co od początku było przewidziane na prawie dwie godziny. Za dużo tu szarpaniny, kolejno następujące po sobie sceny często nie mają ze sobą nic wspólnego. Innym źle działającym na scenariusz zabiegiem jest mnogość postaci drugo- i trzecioplanowych, wprowadzanych chyba tylko po to by pokazać na ekranie kogoś znajomego. W obrazie telewizyjnym miałoby to sens, tu jedynie konfunduje widza.

Widać, że Kondratiuk miał na swój wielki powrót pomysły. Niektóre sceny naprawdę chwytają za serce, jak chociażby moment kiedy Cembrzyńska ogląda swój słynny występ z Sopotu na ekranie laptopa, w którego rogu obija się jej twarz. Albo gdy bohater Więckiewicza onieśmielony stoi w czerwonej poświacie neonu przed Kinem Muranów gdzie właśnie odbywa się przegląd twórczości rodzeństwa. Niestety te nieliczne dobre momenty toną w chaotycznej i miernej warsztatowo reszcie.

Może gdyby twórca oddał ten materiał komuś młodszemu i bardziej utalentowanemu, zadowalając się rolą współscenarzysty to dostalibyśmy coś świetnego. Zwłaszcza że aktorsko jest tu bardzo dobrze. Koniec końców do kin wchodzi chaotyczny i wypruty z jakichkolwiek emocji przepełniony samozachwytem film telewizyjny. Szkoda.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Jak pies z kotem

Rok: 2018

Gatunek: komediodramat

Kraj produkcji: Polska

Reżyser: Janusz Kondratiuk

Występują: Robert Więckiewicz,  Aleksandra Konieczna, Olgierd Łukaszewicz i inni

Dystrybucja: Akson Dystrybucja

Ocena: 2/5