U Pana Szatana za ubojnią – recenzja filmu „Heavy Trip”

Mayfly bardzo się starało, by nikt nie obejrzał najnowszego filmu w ich ofercie. Nam się jednak udało i spieszymy z recenzją „Heavy Trip”- zeszłorocznego zwycięzcy nagrody publiczności Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Czy Finowie śmiejący się z jakże popularnego u nich death metalu rozbawili nas do łez?

Obserwując reakcje towarzyszące „Heavy Trip”, trudno nie zauważyć głębokiego podziału między tymi, którzy zachwycili się udanymi żartami i tymi, których odepchnęły te nieudane. Nie da się nie uśmiechnąć, widząc poważnego jak sama śmierć basistę zespołu, który z dumą obwieszcza, że grają „symfoniczny, postapokaliptyczny, mielący renifery, obrażający Chrystusa, ekstremalny, wojenny, pogański, fennoskandzki metal”. Z drugiej strony jednak jesteśmy zmuszeni do wysłuchiwania na przykład, że „sens życia jest jak łechtaczka, ciągle się wokół niego krąży, ale nigdy nie wiadomo, czy się go znalazło”.

Jak zwykle w komediach muzycznych, towarzyszymy niezbyt dobrze radzącemu sobie zespołowi zbudowanemu z dziwaków i nieudaczników. Grupa przyjaciół z małej fińskiej wioski, w szopie za ubojnią reniferów, codziennie godzinami gra metal. Chociaż zespołem są już od 12 lat, to po części przez fobie społeczne i tremę, a po części przez brak odpowiedniej publiki w środku puszczy, nigdy nie zagrali nawet najbardziej kameralnego koncertu. Status quo szarej codzienności zostaje brutalnie przerwane przez pojawienie się tajemniczego klienta w ubojni. Obcokrajowiec okazuje się szczęśliwie być selekcjonerem największego w Europie festiwalu death metalowego. Przypadkowe spotkanie rozbudza uśpione ambicje, a gdy po wsi rozejdzie się plotka o zagranicznym występie bohaterów, wydarzenia ruszą jak lawina.

Oglądanie „Heavy Trip” przypomina trochę seans pierwszego „Deadpoola”. Tu i tam mamy „niecodzienne” żarty na bardzo nierównym poziomie. Tu i tam są one dodatkowo obudowane bardzo sztampową i przewidywalną fabułą, która koi serca widzów, gdyż daje coś bezpiecznego i dobrze znanego jako kontrapunkt do teoretycznie odważnego humoru. Tych, którzy zostali wtedy kupieni, szczerze zachęcam do walki o bilety na jakikolwiek pokaz tego filmu lub polowanie na niego na DVD. Będziecie się rewelacyjnie bawić.

Debiutujący tu w pełnym metrażu reżyserzy Juuso Laatio i Jukka Vidgren od dwunastu lat (zbieżność z wiekiem portretowanego zespołu raczej nieprzypadkowa) tworzyli teledyski dla grup deathmetalowych. Można powiedzieć, że znają ten świat od podszewki. Szkoda, że zabrakło im odwagi, a może pomysłu, na pojechanie po bandzie, dostarczenie nam czegoś ponad ekranizację książeczki „1000 żartów o subkulturze metali”. Mimo wszystko jest to najciekawszy i najbardziej udany element filmu. W istocie właśnie zachowawczość i pragnienie zadowolenia wszystkich widzów jest największym przekleństwem produkcji. Brakuje tu czegoś, co mogłoby pozostać w pamięci na dłużej, zrobić wrażenie, czy zaciekawić, bo zasadniczo wszystko to już widzieliśmy w tej czy innej komedii. Nawet następujące w pewnym momencie złamanie bariery przyziemności i całkowite przerodzenie obrazu w kreskówkę nie jest tak odświeżające, jakby liczyli na to twórcy.

„Heavy Trip” nie jest filmem złym, absolutnie wierzę, że wiele osób może się nim nawet zachwycić. Jest to jednak absolutnie letnia, wręcz telewizyjna produkcja. Szukajcie pokazu, bierzcie rodziców, babcie i chrześniaki i całą rodziną marsz do kina, część wycieczki na pewno się będzie dobrze bawić.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Heavy Trip plakat

Heavy Trip

Tytuł oryginalny: „Hevi reissu”

Rok: 2018

Gatunek: komedia muzyczna

Kraj produkcji: Finlandia

Reżyser: Juuso Laatio, Jukka Vidgren

Występują: Johannes Holopainen, Minka Kuustonen, Ville Tiihonen i inni

Dystrybucja: Mayfly

Ocena: 2,5/5