Ostatnia rodzina – recenzja filmu „Happy End”

Widmo krąży po Europie - widmo katastrofy. Powszechnie uważa się, że okres stabilizacji dobiega końca, zaś cywilizacja zachodnia w bolesnych konwulsjach kieruje się w stronę przepaści. Swąd zgliszczy przyciąga wielu - jedni proroczo zwiastują apokalipsę i kreślą wizję nowego świata, inni zapatrzeni w przeszłość starają się zrozumieć, jak to się mogło wydarzyć. Do tej drugiej grupy należy Michael Haneke, czego dowodem są podjęte w filmie "Happy End" tematy.

Wprawdzie wcześniej austriacki reżyser zastanawiał się, jak mógłby wyglądać świat po katastrofie, ale obecnie to zagadnienie nie znajduje się w orbicie jego zainteresowań. W „Czasie wilka” z 2003 roku opowiadał o rzeczywistości, w której wszelkie „spisane” zasady zostały zanegowane, zaś jedynym celem istnienia była walka o przetrwanie. Zgłębiał w tym filmie duszę ludzką, zastanawiając się, na ile jest ona dobra ze swej natury, a na ile to dzika bestia li tylko ujarzmiona przez kulturowe kajdany, która ujrzawszy światło dzienne, pragnie jedynie zniszczenia. Jednak w późniejszym okresie twórczości Haneke odszedł od tego typu dywagacji. W „Białej wstążce” sięgał do korzeni niemieckiego totalitaryzmu, zaś w „Miłości” zajął się śmiercią samą w sobie. O ile w tym filmie skoncentrował się na pojęciu „końca” w wymiarze jednostkowym, niemalże intymnym, o tyle w „Happy End” zaprezentował zagładę w wymiarze kosmicznym. Jego kamera opuściła zamieszkane przez Tanatosa lokum pary staruszków i objęła swoim spojrzeniem familię Laurentów, w której, jak w soczewce, skupiają się bolączki współczesnej Europy.

Georges (Jean-Louis Trintignant) to głowa świetnie sytuowanego rodu. Styrany i doświadczony przez los, jedynie przygląda się płynącemu obok życiu. Ma córkę Anne (Isabelle Huppert), zarządzającą rodzinnym biznesem oraz syna Thomasa (Mathieu Kassovitz), prowadzącego praktykę lekarską. Dalej na drzewie genealogicznym Laurentów znajduje się syn Anne, Pierre, jak również córka z pierwszego małżeństwa Thomasa – Eve. W wyniku splotu okoliczności wszyscy gromadzą się w rodzinnej posiadłości w Calais. Miejsce to nieprzypadkowe – w końcu nieopodal tamtejszego portu powstało miasteczko uchodźców, pragnących za wszelką cenę przedostać się do Wielkiej Brytanii.

I tak właśnie prezentuje się „Happy End” – mnogość postaci oraz wątków służy przedstawieniu jak najszerszej panoramy zjawisk zachodzących w europejskim społeczeństwie. Haneke nie jest zainteresowany tym, co ma nadejść. Sugeruje, że bez zdefiniowania problemu nie można rozpocząć debaty na temat przyszłości. Skupia się zatem przede wszystkim na relacjach międzyludzkich – to tam, wśród więzów skorodowanych „niemiłością” i perwersjami, dostrzega przyczynę upadku. Jak ryba psuje się od głowy, tak nestor rodu ma po prostu dość jałowego, starczego życia. Jego dzieci, pijane pieniędzmi oraz złudnym poczuciem wolności, spędzają czas na poszukiwaniu przyjemności i gromadzeniu jeszcze większej ilości dóbr, zaś wnuki powoli odkrywają, że za fasadą dostatniego życia kryje się pustka. 

Wydaje się, że to właśnie na psychologii Eve oraz Pierre’a reżyser najbardziej się koncentruje. Nie przejmują oni czasu ekranowego, narracja nie jest osnuta wokół ich perypetii, niemniej jednak to dla nich Haneke ma najwięcej empatii – jakkolwiek paradoksalnie by to nie zabrzmiało, skoro Austriak tak boleśnie doświadcza swoich bohaterów. Małej dziewczynce każe patrzeć, jak matka tonie w uzależnieniu od antydepresantów, a młodzieńca zmusza do odgrywania jedynego „sprawiedliwego”, niepotrafiącego pogodzić się z trawiącym rodzinę nihilizmem. Jego kreacja zresztą przypomina postać stworzoną przez Helmuta Bergera w „Zmierzchu Bogów” Luchino Viscontiego. To ten sam rodzaj niemocy i postępującego obłędu trawi obu mężczyzn, dla których panujące zasady stanowią pozbawiający oddechu gorset.

Wiwisekcja psychiki najmłodszych bohaterów jest o tyle istotna, że resztę postaci reżyser potraktował po macoszemu. Haneke korzysta z nich niczym z naczyń, do których wlewa bez ładu i składu kolejne bolączki – lęk przed śmiercią, rasistowski stosunek wobec czarnoskórych uchodźców, płytkie, bezrefleksyjne myślenie; samozadowolenie jako próba zakrzyczenia bolesnej prawdy… Wyliczać można bez końca, lecz cóż z tego, skoro Austriak nie doszukuje się przyczyn takiego stanu rzeczy. Pozostaje na powierzchni, sądząc, że samo zdefiniowanie problemów wystarczy. Niestety, takim podejściem tylko wygłasza powszechnie powtarzane banały. Nawet gdy zajmuje się wpływem technologii na życie człowieka, robi to w tak oklepany sposób, że aż trzeba sprawdzić, czy za film odpowiada ten sam reżyser, który niezwykle błyskotliwie bawił się widzami w „Funny Games„. Patrzenie na świat przez pryzmat urządzenia elektronicznego, by odgrodzić się od cierpienia? Facebook jako kącik utajonych masochistów? „Happy End” jawi się czasami jako produkcja debiutanta, próbującego opowiedzieć możliwie jak najwięcej historii, a nie jako dzieło doświadczonego twórcy, wcześniej odznaczającego się godnym podziwu rygorem formalnym.

A może to wyraz niemocy twórczej Hanekego? W końcu Austriak dosyć często cytuje swoje wcześniejsze filmy. Trudno orzec, czemu ta taktyka ma służyć, ponieważ reżyser nie pozostawia w tym względzie jakichkolwiek tropów interpretacyjnych. Pozostają jedynie dywagacje. Byłoby godnym podziwu, gdyby przyznał się on, że cierpi na te same problemy, co przedstawieni bohaterowie; gdyby pozbył się artystowskiego narcyzmu i pokazał, że również nie potrafi dostrzec iskierki nadziei w nadchodzącej przyszłości. Wielki to byłby gest.

Niezależnie jednak od tego, „Happy End” jest filmem nieudanym. Haneke przytłacza ilością podejmowanych zagadnień, którym nie daje w odpowiedni sposób wybrzmieć. Chciał wyjść z dusznych pomieszczeń prezentowanych we wcześniejszej „Miłości” i „objąć” spojrzeniem całą Europę, niemniej zrobił to na tyle powierzchownie, że nie osiągnął spodziewanych efektów. Nie wstrząsnął, nie zaintrygował, pozostawił jedynie z poczuciem niedosytu. Posypał rany cukrem, bo oprócz cmokania i utwierdzenia się w przekonaniu „że tak to właśnie jest”, nic więcej widz nie jest w stanie z tego obrazu dla siebie wyciągnąć.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty
Happy end

Happy End


Rok: 2017

Gatunek: Dramat

Reżyser: Michael Haneke

Występują: Isabelle Huppert, Jean-Louis Trintignant, Mathieu Kassovitz i inni

Ocena: 2,5/5