Tykalni – recenzja filmu „Green Book”

Crowdpleasery, filmy obliczane na zdobywanie nagród publiczności i czołowe miejsca w rankingach Filmwebu. Oglądanie i pisanie o tych obrazach bywa ciężkie, zwłaszcza że często stają się one bardzo słabo przyswajalne po głębszym przemyśleniu. Miło mi donieść, że “Green Book” - tegoroczny zwycięzca festiwalu w Toronto należy do tej chlubnej, godnej uwagi gałęzi gatunku.

Tytułowa „Zielona książeczka”, a raczej „The Negro Motorist Green Book”, była wydawanym do 1966 roku corocznym przewodnikiem dla zmotoryzowanych Afroamerykanów po miejscach, gdzie będą przyjęci w przynajmniej akceptowalnej atmosferze. W tamtych czasach, zwłaszcza na południu Stanów Zjednoczonych, standardem było nie tylko niewpuszczanie czarnoskórych do restauracji czy hoteli, ale wręcz godziny policyjne z zakazem poruszania się w nocy po określonych strefach.

Leży ona na przednim siedzeniu pasażera nowiutkiego turkusowego Cadillaca de Ville, za kierownicą którego siedzi groźnie wyglądający Włoch. Pewna nadwaga człowieka o nieposkromionym apetycie nie ukrywa jednak jego muskulatury i fizycznej siły. To Tony „Wara” Vallelonga (Viggo Mortensen) – drobny nowojorski gangster, ekspert od pilnowania porządku w mafijnych klubach.

Monumentalny krążownik mknie szosami głębokiego Południa, wzbudzając nieodzowne zainteresowanie tak stróżów prawa, jak i zwykłych mieszkańców. Ulega ono spiętrzeniu, gdy tylko ktoś zajrzy przez okno na siedzenie pasażera. Na tylnej kanapie, elegancko ubrany, przykryty kaszmirowym kocem i maską niezachwianej pewności siebie siedzi… Murzyn. Dla porządnych zwolenników prawa stanowego jesienią 1962 roku jest to widok wręcz szokujący.

Ową osobą, ocenioną przed chwilą bezczelnie i bez szacunku, po kolorze skóry, jest doktor Don Shirley (już za chwilę zdobywca dwóch Oscarów – Mahershala Ali). Muzyk jazzowy. Złote dziecko fortepianu. Jeden z najważniejszych pianistów drugiej połowy XX wieku. Poliglota. Gej. Komunista. Człowiek samotny. W „Zielonej książeczce” towarzyszymy wielotygodniowej wspólnej podróży tych mężczyzn: trasie koncertowej po najbardziej rasistowskim regionie na świecie, będącej owocem idealizmu, pewności siebie, ale też oderwania od rzeczywistości Shirleya. Całe to wydarzenie jest jednak tylko pretekstem do pokazania konfliktu dwóch całkiem różnych światów, do podkreślenia, że nie wszystko jest tak proste, za jakie chcielibyśmy je mieć.

Tony to konformista. Jako syn włoskich imigrantów nigdy sobie nie wyobrażał życia w oderwaniu od mafijnych interesów i hierarchii. Z drugiej strony jako ojciec i mąż niespecjalnie jest zainteresowany uczestniczeniem w działaniach mogących go pozbawić wolności. Jako pracownik klubu będzie się wręcz nadgorliwie wywiązywał z obowiązków, a przy tym nie zawaha się doprowadzić do upadku pracodawcy, jeśli to będzie mu się opłacać. Otoczony rasistami będzie rasistą. Postawiony przed możliwością wysokopłatnej pracy dla czarnoskórego, będzie tolerancyjny. Nigdy nie milknie, by nie zostać postawionym przed koniecznością myślenia, a jedzenie zdaje się jedyną przyjemnością jego niechcianego życia.

Don to geniusz. Od zawsze najlepszy, najinteligentniejszy. Od zawsze rzucany po świecie, w podróży. Mieszkający na szczycie wieży z kości słoniowej mag, który – by zapomnieć o porzuceniu przez rodzinę i miłości życia – zatraca się w poszukiwaniu kamienia filozoficznego. W tym przypadku pokonania amerykańskiego rasizmu.

Reżyser Peter Farrelly, który swego czasu sprezentował światu takie klasyki polsatowskiej komedii, jak „Głupi i głupszy” czy „Sposób na blondynkę”, zdaje się w swojej najnowszej produkcji wiele czerpać z głośnych „Nietykalnych” Oliviera Nakache i Érica Toledano. Przy czym, pozostając świadomym wątpliwości co do dobrego smaku i rasowej poprawności jednego z najlepiej zarabiających europejskich filmów w historii, postanowił odwrócić role, dokonując tym samym bardzo interesującej wolty tematycznej.

Drobna zamiana koloru skóry Pana i Sługi całkowicie zmieniła wydźwięk całości i dodała jej wiele tragizmu. „Green Book”, co zostaje wprost zreferowane w końcówce, staje się opowieścią o maskach, jakie przyjmujemy, by ukryć nasze niedopasowanie. Mahershala Ali w wybitnym, aczkolwiek przedstawionym fragmentarycznie już w zwiastunie, monologu pod koniec filmu wyrzuca sobie: „Nie jestem dostatecznie czarny, nie jestem dostatecznie biały, nie jestem dostatecznie mężczyzną, więc kim ja jestem?”.

Twórcy pod płaszczykiem bardzo lekkiego komediodramatu pokazują widzom opowieść o tym, jak bardzo rola spełniana w społeczeństwie nas definiuje. Na scenie Shirley jest gwiazdą mającą prawo wymagać bardzo drogiego i ekskluzywnego fortepianu, gdy tylko zejdzie jednak kilka kroków niżej, na trybunę, staje się jedynie kolejnym bezczelnym czarnuchem chcącym być tak dobrym jak biali. Znamienne są tu sceny koncertów. Podczas małego, kameralnego występu w willi w Pittsburghu otoczony vipami muzyk zdaje się małpą w zoo, której klatka jest oblegana przez zwiedzających.

Kontrast między byciem na ty z prezydentem Stanów Zjednoczonych a byciem podczłowiekiem niegodnym korzystania z toalety w budynku, w którym występuje, jest tu wygrany wyśmienicie i nie pozwala o sobie zapomnieć. W jaki sposób powinniśmy bronić własnej godności? Kiedy jednostka tak naprawdę przegrywa?

Tym, co najbardziej przykuwa uwagę i zasługuje na największe pochwały, jest wybitne aktorstwo. Mortensen jako młody, mniej wymuskany de Niro wręcz powala, tworząc postać jednocześnie autentyczną dramatycznie oraz udaną komediowo. Widać w nim przebojowość człowieka zdolnego zbajerować każdego, sympatycznego i wyrachowanego zarazem. Na drugim biegunie Ali, znów grający kogoś teoretycznie ze szczytu, ale jednocześnie targanego wątpliwościami i słabościami. Ponownie wypada przy tym szalenie szczerze, czy to jako pewny siebie geniusz, ktoś z wyższych sfer z nieposzlakowanymi manierami, surowy wychowawca, ale także samotny alkoholik, nierozumiany przez nikogo.

O Złote Globy i Oscary rywalizuje wiele filmów, ale spośród tych, które do tej pory mogliśmy zobaczyć w Polsce – „Green Book” prezentuje stanowczo najwyższy poziom. To kino dla każdego, lekkie, zabawne, ale i niepozbawione przesłania i ciekawych problemów. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam miłego seansu i ściskać kciuki podczas niedzielnej gali. Miłej zabawy!

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Green Book

Rok: 2018

Gatunek: komediodramat

Kraj produkcji: USA

Reżyser: Peter Farrelly

Występują: Viggo Mortensen, Mahershala Ali, Linda Cardellini i inni

Dystrybucja: M2 Films

Ocena: 3,5/5