Popcorn i duże nachosy poproszę – recenzja filmu „Gra o wszystko”

Prowadzone przez najlepszych choreografów bójki, wybuchające samochody, dziury w niebie, z których wylewają się kosmici. Tego wszystkiego nie uświadczymy w filmach współtworzonych przez Aarona Sorkina. Nie znaczy to jednak, że nie dostarczają one tanich emocji i adrenaliny. Mistrz „widowiskowego” dialogu powraca, tym razem po raz pierwszy zasiadając także na stołku reżyserskim. Czy uznany scenarzysta poradził sobie w nowej roli?

Sorkin lubi brać na tapet postaci wątpliwe moralnie i niejednoznaczne w ocenie. Czy to Mark Zuckerberg w „The Social Network”, czy Steve Jobs w filmie pod tym samym tytułem, twórca przybliża widzom ludzi, którym daleko do archetypów klasycznych hollywoodzkich protagonistów. Próbuje przedstawić ich charakter i pobudki działania. Nie inaczej jest w „Grze o wszystko”. Główna bohatera – Molly Bloom to była zawodowa narciarka, członkini kadry USA, która po groźnej kontuzji musiała w młodym wieku zakończyć obiecującą karierę. Nie ciągnęło jej jednak na oczekiwane przez rodziców studia prawnicze i zamiast na Harvard wyjechała do Los Angeles. Tam przypadkiem uwikłała się w pracę przy tajnych grach w pokera na wysokie stawki. Znani aktorzy, wielcy sportowcy, bogaci biznesmeni i przechodzące z rąk do rąk setki tysięcy dolarów. To wszystko działało na wyobraźnię, wychowanej w cieniu despotycznego ojca, dziewczyny. Z kolei jej wrodzona inteligencja i przebojowość pozwoliły, na rychłe rozpoczęcie budowy własnego imperium.

Produkcję możemy podzielić na dwie części. W retrospekcjach, gdzie poznajemy wzrost i upadek imperium Molly, praktycznie wszystko jest nam wykładane w pozakadrowych monologach, z jedynie chwilowymi wstawkami na krótkie dialogi. Trzeba tu zaznaczyć, że Sorkin jest prawdziwym mistrzem narracji z offu i jak nikt umie wykorzystać ten, często nadużywany z lenistwa, zabieg. To są właśnie najlepsze elementy produkcji. Reżyser pokazuje klasę zwłaszcza w momentach, kiedy śledzimy pokerowe rozdania. Ujęcia i narracja są bardzo dynamiczne i zanurzają w świat tej gry nawet tych, którzy nie do końca pojmują zasady. Całość chwilami przypomina „Big Short”, oscarowego kandydata sprzed dwóch lat. W filmie McKaya również mieliśmy liczne sceny, kiedy dzięki łamaniu czwartej ściany były nam tłumaczone ekonomiczne prawidła. Również budowane wokół karcianej rozgrywki napięcie i sporadyczne używanie, znanych na przykład z transmisji World Series of Poker na Eurosporcie, ekranowej wizualizacji „ręki” graczy. Tak, by jeszcze bardziej zwiększyć immersję widzów i dać im złudzenie oglądania prawdziwej rozgrywki. 

Niestety, znacznie gorzej wypada wiążąca całość, współczesna linia opowieści. Opowiada o przygotowaniach Molly i jej adwokata (bardzo solidnie zagranego przez Idrisa Elbę) do rozprawy, po tym, gdy protagonistka została aresztowana przez FBI pod zarzutem współpracy z rosyjską mafią. Twórca ewidentnie nie ma na nią pomysłu i przez to kiedy tylko może stara się uciec w przeszłość, a cały proces i poprzedzające go wydarzenia są chaotyczne i poszatkowane. Uderza to szczególnie w trzecim akcie, kiedy już wspomnienia doganiają rzeczywistość, a bohaterowie zaczynają się konfrontować z prokuraturą, sądem i wcześniejszymi wyborami. Reżyserskie i historiopisarskie braki Sorkina wychodzą w tym, że zewsząd zaczynają nas zalewać zabiegi w stylu „deus ex machina”, a postaci często podejmują decyzję i zmieniają charaktery, bo tak każą im prawidła gatunku lub imperatyw narracyjny. 

W takich momentach film jest ratowany przez bardzo dobre aktorstwo. Jessica Chastain jak zwykle, gra świetnie i dodaje tym samym dużo głębi i autentyzmu swojej, jak to bywa u Sorkina, nieco zbyt elokwentnej postaci. Elba prezentuje swój stały, wysoki poziom, nie zawodząc nawet podczas wygłaszania obowiązkowego dla tego scenarzysty, podniosłego monologu o wspaniałości i bezkompromisowości głównej bohaterki. Rewelacyjny jest także drugi plan. Michael Cera wcielający się w (podobno inpirowaną Tobeyem Maguirem) postać Playera X,  Kevin Costner jako despotyczny, ale i kochający ojciec czy Bill Camp grający niepozornego pokerowego mistrza, niosą na swoich barkach całkiem spory procent dramaturgii obrazu. 

„Gra o wszystko” jest filmem stworzonym dla fanów scenarzysty „Moneyballa”, to niezaskakująca produkcja serwująca więcej tego samego, co zwykle. Wyraźnie widać, że to nie przypadek, że dopiero po tylu latach Sorkin zdecydował się stanąć za kamerą i mam szczerą nadzieję, że na przyszłość zdecyduje się jednak oddawać swoje teksty bardziej utalentowanym reżyserom. Mimo to polecam najnowsze dziecko twórcy „Prezydenckiego pokera”. W ostatnich miesiącach ani najnowszy „Thor”, ani „Ostatni Jedi” nie dostarczyły mi tyle niezobowiązującej i nieambitnej rozrywki.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Gra o Wszystko Plakat

Gra o wszystko


Rok: 2017

Gatunek: biograficzny

Reżyser: Aaron Sorkin

Występują: Jessica Chastain, Idris Elba, Kevin Costner i inni

Ocena: 3,5/5