Twarz córek krów – recenzja filmu „Fuga” – Cannes 2018

Swoimi „Córkami dancingu” Agnieszka Smoczyńska rozbudziła apetyty i serca kinomanów na całym świecie. Film najpierw zachwycił na Sundance, potem zelektryzował amerykańską dystrybucję, kończąc jako jeden z niewielu polskich filmów w prestiżowej Criterion Collection. Spore oburzenie na całym świecie wzbudził fakt, że druga fabuła reżyserki nie znalazła się w prestiżowym canneńskim konkursie Un Certain Regard, a jedynie w pobocznej sekcji Tygodnia Krytyki, co tylko świadczy o oczekiwaniach jakie widzowie mieli wobec tego obrazu. Czy „Fuga” sprostała wymaganiom?

Gdy piszę ten tekst minęła ponad doba od uroczystej premiery filmu. Polscy krytycy się zachwycili, zagraniczni z kolei… Dość powiedzieć, że w największym agregatorze canneńskich opinii jedynie jeden film z tej sekcji, spośród tych posiadających jakkolwiek istotną statystycznie liczbę głosów, jest oceniany niżej (i zresztą, ów film tę sekcję wygrał…). Wiedziałem to wszystko zresztą już przed moim wieczornym pokazem, a bogatszy o 100 minut kinowych doświadczeń nie jestem w stanie się temu dziwić.

„Fuga” wydaje się filmem, którym Smoczyńska chce się przeprosić z polską krytyką. Wszak w naszym kraju, po części z winy TVN-u i Kino Światu, które przygotowały absurdalną, nie mającą nic wspólnego z filmem, kampanię reklamową, jej debiut spotkał się początkowo z bardzo chłodnym odbiorem. Reżyserka przygotowała tym razem bardzo zachowawczy komediodramat, chciałoby się rzec, berliński w swoim duchu. Jestem szczerze przekonany, że  ten film opuszczałby niemiecki festiwal ze Złotym Niedźwiedziem.

Na początku w urywkach scen, najpierw na dworcu kolejowym, potem w lekarskich gabinetach, aż wreszcie programie telewizyjnym, obserwujemy Alicję (Gabriela Muskała, która również napisała scenariusz). To agresywnie wręcz cicha kobieta, jak wiemy od pierwszej sceny – niestabilna psychicznie, jak dowiemy się chwilę później. Cierpi na tytułową fugę, czyli zaburzenie nerwicowe powodujące potrzebę obsesyjnej ucieczki, oraz amnezję wsteczną. Podczas programu telewizyjnego, ostatniej nadziei na poznanie jakiegoś tropu co do prawdziwej tożsamości Alicji, do studia dzwoni starszy mężczyzna i mówi, że jest jej ojcem, a ona tak naprawdę nazywa się Kinga Słowik, ma męża i syna pod Wrocławiem.

W tym miejscu zaczyna się właściwa część opowieści, gdyż trudno nie odnieść wrażenia, że reżyserki nie obchodzą warszawskie losy protagonistki i pełnią tylko rolę swoistego establishing shotu dla późniejszych wydarzeń. We Wrocławiu poznajemy rodzinę Alicji / Kingi. Jej, chcącego powrotu dawnej córki ojca, wyrozumiałą matkę, brata – bogatego dupka, bratową – wynagradzającą sobie upokorzenia pieniędzmi, chorą na demencję babcię, wreszcie agresywnego i nieufnego męża (rewelacyjny Łukasz Simlat) oraz przerażonego sytuacją syna – Daniela. Bohaterka Muskały od początku mówi, że nie chce zostać w tym środowisku, że pragnie nowego życia a tu przybyła tylko wyrobić nowe dokumenty.

Niczym w „Twarzy” Małgorzaty Szumowskiej obserwujemy reakcje otoczenia, najbliższych na dłuższą nieobecność i chorobę swojej matki, córki, żony. Tu jednak całość ma działać dramaturgicznie, a nie stanowić jedynie komentarz polityczny. Dzięki temu postacie mogą wybrzmieć a całość poruszyć. Podobnie jak u Szumowskiej jest tu bardzo dużo humoru, często na granicy dobrego smaku. Podobnie jak u Szumowskiej całości towarzyszy charakterystyczny motyw muzyczny z przeboju sprzed lat (tym razem jest to „Lovers are Strangers” w wykonaniu Michelle Gurevich) ilustrująca między innymi ważną i poruszającą, a także świetnie nakręconą sceną tańca głównego bohatera. Smoczyńska jednak nie poucza, nie tabloidyzuje, dzięki czemu całość wypada zgrabniej i naturalniej.

Produkcja jest niestety ekstremalnie zachowawcza, sprawia wrażenie swoistego „the best of” polskiego dobrze recenzowanego w kraju kina. Całościowo przypomina najbardziej „Moje córki krowy” (na planie których Muskała zresztą pracowała) skrzyżowane z „Lękiem wysokości” i „Twarzą”. Humor jest bardzo udany, choć trudno nie odnieść wrażenia, że chwilami wprowadzany bez większego znaczenia dla historii. Film zrobiony tak, by nikogo nie urazić ani nie nie odrzucić (na moim pokazie gdzie średnia wieku wynosiła 60+, film zebrał owacje i głosy uznania), co musiało się przełożyć na spory zawód tych mających w pamięci „Córki dancingu”. Z drugiej strony niewątpliwie będzie to w Polsce hit frekwencyjny i krytyczny, co może bardzo ułatwić Smoczyńskiej zdobywanie funduszy w przyszłości.

Jest to bardzo nastrojowa opowieść, quasi kryminalny nastrój tajemnicy  wylewa się z zewnątrz, a kumulowane w ludziach emocje, silne wiatry i rozbijające się o bałtyckie plaże fale przywodzą na myśl mistrzowskiego pod tym względem „Autora widmo” Romana Polańskiego. Także zdjęcia są bardzo ładne. Kilka ujęć, zwłaszcza ciasnych, spoglądających na bohaterów jakby przez tunel, nadaje się do oprawienia i powieszenia na ścianie. Podobno operator Jakub Kijowski miał przy komponowaniu kadrów inspirować twórczością malarską Aleksandry Urban oraz fotografiami Evelyn Bencicovej i Cristiny Coral.

Z uwagą czekam na kolejne projekty Smoczyńskiej i jakkolwiek uważam „Fugę” za dzieło udane, to dla dobra kinematografii (i międzynarodowej kariery Pani Agnieszki) mam nadzieję, że będzie im bliżej do „Córek dancingu” niż najnowszego filmu.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Fuga


Rok: 2018

Gatunek: komediodramat

Reżyser: Agnieszka Smoczyńska

Występują: Gabriela Muskała, Łukasz Simlat i inni

Ocena: 3,5/5