Jedność – recenzja filmu „Ekstaza” – Fest Makabra 2019

Gdy jakiś przegląd filmowy ma w swojej nazwie słowo „makabra”, a dodatkowo rozpoczyna się przy okazji Halloween, trudno nie oczekiwać po pokazywanym w jego ramach filmie przynależności do kina grozy. Kto jednak wybierze się na „Ekstazę”, oczekując typowego komercyjnego horroru z USA, srodze się rozczaruje, choć jestem pewien, że będzie się świetnie bawić.

Ekstaza” przeraża już w założeniach, gdyż dotyka prawdopodobnie najstraszniejszego dla każdego autora tematu – niemocy twórczej. Główna bohaterka Deezy (Dora Madison) jest malarką, która od wielu tygodni bezskutecznie próbuje ukończyć nowy projekt. Każde opóźnienie dokłada kolejną cegiełkę do wielkiego stosiku długów. W akcie desperacji i bezradności artystka przyjmuje propozycję spróbowania nowego narkotyku, tytułowej ekstazy. A potem zaczynają się dziać rzeczy. Nie chcę tu za wiele zdradzać z przebiegu wydarzeń, bo to ten rodzaj filmu, w którym najlepiej się całkowicie zanurzyć i zatracić. Dlatego skupię się na emocjach i skojarzeniach.

Pierwszym skojarzeniem, jakie przychodzi do głowy, podczas myślenia o filmie, jest niewątpliwie „Mandy”. Podobnie jak w głośnej, promowanej twarzą Nicolasa Cage’a produkcji, tu też początek obiecuje coś całkowicie innego, zarówno od tego czego się spodziewaliśmy i niż to, co dostaniemy w drugim i trzecim akcie. Na korzyść tego porównania działają też liczne filtry, czerwono-fioletowa kolorystyka kadrów czy wyjątkowo szalony scenariusz.

Z kolei sytuacja Deezy, która pod wpływem działania narkotyku zaczyna odczuwać dziury w pamięci i budzić się cała oblepiona krwią, mogła być zainspirowana filipińskimi manananggalami. To demony o ciele kobiet, które w nocy w postaci skrzydlatego i rogatego korpusu polują na ciężarne, by wyssać płody z ich ciał. W kinie upiory te były obecne chociażby w pokazywanej przed dwu laty na WFF-ie „Kobiecie spod 23B” czy w gruzińskiej „Groźnej matce” w reżyserii Any Urushadze. Analogiczną rolę w kulturach Bliskiego Wschodu pełni krasue, polująca na dzieci w nocy jako sama głowa z sercem i skrzydłami, sportretowana np. w tegorocznym „Krasue: zimne tchnienie”. Ludzkie postaci tak manananggal, jak i krasue oczywiście nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje w nocy. Te dalekowschodnie wierzenia bardzo ciekawie kontrastują ze współczesną amerykańską metropolią. Podobnie imprezująca w klubach i walcząca z leniwym agentem malarka mogłaby istnieć w XXI wieku zarówno w Bangkoku, jak i Nowym Jorku, dlatego przeszczepienie mitu możemy traktować jako komentarz reżysera na temat globalizacji, a może nawet imigracji oraz uchodźctwa i związanego z nimi mieszania się kultur.

Trzecim odniesieniem filmowym, jakie pojawia się przy „Ekstaza”, jest mumblecore, z którego tradycji po części czerpie. Mumblecore to zdobywający od kilku lat coraz większą popularność nurt amerykańskiego kina indie oparty na improwizacji, naturalności i tytułowym mamrotaniu do siebie. To gatunek niezwykle kinofilski, produkcje często są autotematyczne, zaciera się w nich granica między warstwami fikcji a rzeczywistością. Twórcy chętnie sięgają po tematykę kina grozy tak, by pożenić ze sobą opowieść o akcie tworzenia z reinterpretacją jakiegoś horrorowego tropu. Robili tak bracia Duplass w „Bagheadzie”, Patrick Brice w „Dziwaku” czy Joe Swanberg w „Srebrnych kulach”.

Bardzo podobną taktykę obiera Joe Begos w „Ekstazie”. Dwoistość natury istoty wampirycznej zderzona zostaje z dwoistością artysty, a autor wydaje się mówić, że tylko pogodzenie natury morderczej z bezradnej może dać owoce. To swoiste powtórzenie tez wciąż urzędującego boga psychologii analitycznej Carla Gustava Junga wykorzystanych później m.in. przez egzystencjalistę Hermanna Hessego w jego „Demianie”. Mówili oni o ciągłej rywalizacji ducha z duszą. Duch to świadomość, jest dziki, nieokrzesany, wprowadza swoisty twórczy ferment. Jest dominujący, ale i niebezpieczny. Dusza to część psychiki nieuświadomiona, pierwotna, bardziej stabilna, ale też nie pozwalająca się tak kształtować. Człowiek może działać tylko wtedy, gdy jest w stanie manipulować proporcjami między nimi, a co za tym idzie doprowadzić do wewnętrznej harmonii.

„Ekstaza” to, jak sam tytuł wskazuje, ekstatyczne kino rozrywkowe. Dzikie wizualne szaleństwo w duchu „Mandy” czy Gaspara Nóego. Film, który nie bez przyczyny na samym początku posiada ostrzeżenie dla epileptyków. Swoisty anty-„Climax”, bo tam, gdzie u Argentyńczyka było tylko piekło, tu jest też pierwiastek nadziei. Bo w końcu tam, gdzie powstaje sztuka, powstaje też nowe życie.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Ekstaza

Tytuł oryginalny: „Bliss”

Rok: 2019

Gatunek: indie, horror

Kraj produkcji: USA

Reżyser: Joe Begos

Występują: Dora Madison, Tru Collins, Rhys Wakefield i inni

Dystrybucja: Kino Świat / Fest Makabra

Ocena: 3,5/5