Póki nie jest za późno – recenzja filmu “Dziedziczki”

“Dziedziczki” nieoczekiwanie stały się rewelacją tegorocznego festiwalu w Berlinie, zbierając nie tylko dobre noty od krytyków, ale otrzymując też nagrodę im. Alfreda Bauera i Srebrnego Niedźwiedzia dla najlepszej aktorki oraz główny laur od FIPRESCI. Film Marcelo Martinessiego wpisuje się w popularny w Ameryce Południowej trend opowiadania o perypetiach nieco starszych niż zazwyczaj bohaterów. Czy jest równie udany co „Gloria” i „Aquarius”, a może Paragwajczyk próbuje tylko prześlizgnąć się na fali dzięki nośnej tematyce?

Dla zbliżającego się do pięćdziesiątego roku życia Marcelo Martinessi “Dziedziczki” stanowią kinowy debiut. Ten krok poprzedziły jednak kilkuletnie próby na niwie krótkich metraży. „Karai norte” (2009) skupiał się na wojnie domowej z 1947 roku, „Calle última” (2010) opisywał perypetie dzieci żyjących na ulicach stołecznego Asunción. Poprzez „El baldío” (2013) reżyser wystawił rachunek krwawej dyktaturze Alfredo Stroessnera, podczas której zniknęły bez śladu tysiące jego rodaków. W swoim poprzednim dziele „La voz perdida” (2016) przypominał o masakrze, jakiej dokonała policja w Curuguaty, której użyto jako pretekstu do odwołania lewicowego prezydenta, Fernando Lugo (nagroda w konkursie krótkich metraży sekcji Orizzonti w Wenecji).

Nawet po pobieżnym przejrzeniu powyższego zestawu łatwo wywnioskować, że Paragwajczyka interesuje tematyka społeczna. W swoim pierwszym filmie pozostaje blisko ludzi, nie dotyka tematów ostatecznych ani nie próbuje wymyślać kina na nowo. “Dziedziczki” są prostą, kameralną historią, której klasę dostrzega się dzięki skupieniu na niuansach. Reżyser nie serwuje na złotym talerzu wyjaśnienia każdej sceny, unika ekspozycyjnych dialogów i ostatecznych ocen. Informacje o przeszłych wydarzeniach i przyczynach obecnej sytuacji musimy wycyzelować ze zdawkowych tropów.

W starym domu w stołecznym Asunción mieszkają dwie lesbijki, Chiquita (Margarita Irún) i Chela (Ana Brun). Jak można się domyślić, obie należą do uprzywilejowanej kasty (czytaj: ich ojcowie zapewne należeli do rządzącej w Paragwaju 62 lata Partii Czerwonej). Kobiety poznajemy w momencie, gdy zbliżają się powoli do wieku emerytalnego, czyli chwili, w której, jak w wielu innych społeczeństwach, zostaną brutalnie zepchnięte na margines. jak gdyby skomplikowana siatka konwencji, ograniczeń i nakazów uwzględniała jedną tylko drogę – wpisanie na listę proskrypcyjną ćwierć-obywateli.

Bohaterki wiodą dostatnie życie dzięki odziedziczonym majątkom rodzinnym. Jednak ich zasobność nie jest studnią bez dna i w końcu wpadają w poważne tarapaty finansowe. Zupełnie nieprzygotowane na taki obrót sprawy, nie podejmują nawet próby szukania pracy zarobkowej. Choć tego nie wiemy na pewno, to obie raczej nie przepracowały ani jednego dnia, nie znają wartości pieniądza ani wysiłku, jaki wiąże się z jego zdobywaniem. Jedynym pomysłem na poprawienie kondycji domowego budżetu staje się, więc rozsprzedanie rodowych pamiątek, drogocennych mebli, dzieł sztuki, a nawet zastawy stołowej i kompletu kryształowych kieliszków. Gdy wydaje się, że dzięki temu poświęceniu partnerki odbiją się od dna, Chiquita trafia do więzienia za defraudację.

Chela zostaje zupełnie sama. Długi wiszące nad nią jak miecz Damoklesa są dla tej artystycznej duszy najmniejszym zmartwieniem. Dotąd jej dni były skrupulatnie zaplanowane i wypełnione powtarzanymi od zamierzchłych czasów rytuałami. Oddając się malowaniu, wycofywała się z innych obowiązków i podejmowania decyzji. Znamienne, że nie widzimy jej ukończonych prac, jest zawsze w trakcie ich tworzenia, nanoszenia pierwszych farb na płótno. Jakby Paragwajczyk dawał tym znak, że sama autorka pozostaje niekompletna, “wybrakowana“, niezdolna do samodzielnego aktu kreacji. Głową rodziny została zatem bardziej przebojowa i zdecydowana Chiquita. To ona twardo stąpając po ziemi, zamiast bujać w obłokach jak jej towarzyszka, nadawała ton i tempo tej relacji.

Brutalnie wybudzona z długiego snu Chela musi zmierzyć się z rzeczywistością, arytmetyką codziennego znoju. Przemiana nie zachodzi w niej jak grom z jasnego nieba, letarg zostaje utrzymany przez moment za pomocą systemu przyzwyczajeń i konwenansów. Bezpieczna przystań, jaką zbudowała dla niej Chiquita stanowi jednocześnie pułapkę. Tuż przed udaniem się na przymusowy pobyt w zakładzie karnym wydaje jeszcze skrupulatne dyspozycje. Służąca musi serwować niezmienny zestaw napojów: colę dietetyczną z kostkami lodu (nie “zero”!) i wodę (absolutnie bez lodu), zaś filiżanka z kawą winna stać po prawej stronie tacy. Przy drobnym uchybieniu artystka będzie kręciła nosem, zburzy to jej wewnętrzny spokój. Symbolicznym zerwaniem z tym zwyczajem będzie moment, kiedy służka przez nieuwagę upuści tacę i rozbije w drobny mak niesione naczynia. Na tym etapie jej pani będzie miała już za sobą sporo kroków ku emancypacji i zrozumienia stanu apatii, w jakim przez lata funkcjonowała.

Martinessi opowiada o powolnym budzeniu się świadomości, wychodzeniu z czyjegoś cienia, wskoczeniu do potoku życia, który płynął leniwie gdzieś obok. O podobnych problemach traktowała pokazywana w Wenecji “Hannah” Andrei Pallaoro. Tam bohaterka (popisowo zagrana przez Charlotte Rampling) również musiała dostać obuchem w głowę – jej mąż trafił do aresztu, a ona nagle pojęła ile lat straciła u jego boku. “Dziedziczki” nie popadają w tak dramatyczne tony, bo i protagonistka nie czuje przeszywającego bólu, i jej partnerka ma mniej za uszami.

Faktem jest, że Chela musi przepracować problem, o którym nie miała wcześniej pojęcia. O delikatności z jaką zostaje ów proces przeprowadzony niech świadczy otwierający ją na świat zabieg. W wielu innych filmach kobieta po prostu na zasadzie deux ex machiny wpadłaby na pomysł, że opłacalne będzie wozić bogate znajome i w ten sposób zarabiać, a po drodze oczywiście zyskiwać masę przyjaciół. Tu taksówkarska profesja zostaje wprowadzona mimochodem. Starsza sąsiadka prosi protagonistkę o podwózkę, a ona pieniądze przyjmuje z wyraźnym wstydem i niechęcią. Potem kolejne zlecenia pojawiają się też jakby wbrew woli głównej zainteresowanej. To, że sama dostrzeże w nich szansę na odmianę swojego losu, na nowe otwarcie i poskromienie introwertycznej natury, będzie wymagało czasu. Jednak samo wyjście “do ludzi”, poza strefę komfortu, także klasowego, wystarczy, żeby jej egzystencja nabrała innej dynamiki i znaczenia. Być może późno, ale Chela robi właśnie pierwszy krok o własnych siłach.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk
Dziedziczki plakat

Dziedziczki


Rok: 2018

Gatunek: Dramat

Reżyser: Marcelo Martinessi

Występują: Ana Brun, Margarita Irun, Ana Ivanova i inni

Ocena: 3,5/5