Papierowy tygrys – recenzja filmu „Dunkierka”

Jeśli chcecie się dowiedzieć, dlaczego „Dunkierka” może się podobać, zapraszam do tekstu Marcina. Natomiast ja wkładam kij w mrowisko i pokazuję drugą stronę medalu, przyglądając się temu, co się w filmie Nolana nie udało. Nie chcę przy tym, żeby ten tekst stał się tylko litanią narzekań, dlatego przedstawię i postaram się uargumentować swój punkt widzenia.

Podobno Christopher Nolan, ulubieniec widzów, swoim najnowszym dziełem ugruntował pozycję jednego z najlepszych reżyserów współczesnego kina rozrywkowego. W moim odczuciu nakręcił wydmuszkę, wycyzelowaną na arcydzieło. W rezultacie film nigdy nie będzie wymieniany jednym tchem wśród tytułów będących żelazną klasyką kina wojennego jak „Idź i patrz”, „Czas apokalipsy” czy „Łowca jeleni”. Tak, „Dunkierka” może pochwalić się pieczołowitym wykonaniem, dbałością o najdrobniejsze detale i realizacją prawie bez użycia CGI. Nie zmienia to jednak faktu, że ten nakręcony kamerami IMAX na 70mm taśmie film, sprawdza się wyłącznie jako mocne, ale raczej bezrefleksyjne, kinowe doświadczenie. To wycieczka do domu strachów, nie wizyta w byłym obozie koncentracyjnym. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie rażące niekonsekwencje w doborze środków artystycznych. Forma zdaje się ciągle krzyczeć „To wielkie kino!”, co nijak nie idzie w parze z pozbawioną czynnika ludzkiego treścią.

Całą akcję ewakuacyjną wojsk brytyjskich z francuskiej plaży w Dunkierce śledzimy z trzech perspektyw: uwięzionej na plaży armii, będącej na celowniku wroga (ważne słowo, do którego wrócę), cywilnych łodzi płynących z Anglii na pomoc w ewakuacji oraz pilotów RAF-u prowadzących działania wojenne. Ląd, woda, powietrze. Tydzień, dzień, godzina. Zabawy perspektywą i czasem to dla Nolana nie pierwszyzna, a wręcz rodzaj fiksacji. Montaż równoległy przecinający linie temporalne zazwyczaj nie służy tu niczemu ponad zabawę formalną. Momentami zabieg ten jest wykorzystywany jako świetne narzędzie do ukazania indywidualnej percepcji upływającego czasu (dla kogoś sekunda, może trwać tyle co godzina), ale zbyt rzadko, żeby tworzyć z tego oś narracji. Najbardziej jednak doskwiera fakt, że reżyser zdaje się w ogóle nie być zainteresowany swoimi bohaterami i nie robi nic, żeby wytworzyć jakąkolwiek emocjonalną więź, między nimi, a widzem. Postacie te są tak samo bezosobowe przed, jak i po seansie. Główne przez to, całość przyjmuje się na chłodno i łatwo odpłynąć myślami w innym kierunku. Dlatego sądzę, że to przede wszystkim IMAX-owy format obrazu i rewelacyjny dźwięk trzymają nas przy ekranie, pozwalając poczuć się uczestnikami wydarzeń. Casus „Grawitacji” Cuarona, gdzie przy seansie domowym film tracił prawie całą moc oddziaływania.

Oczywiście można byłoby uznać „Dunkierkę” za przepięknie ilustrowaną kartę z podręcznika historii, gdyby nie kolejna niekonsekwencja w wizji Nolana. Problem polega na tym, że tu w ogóle nie widać skali całego przedsięwzięcia. Na plaży utknęło 400 000 żołnierzy, o czym w filmie mówi się wprost. Dlaczego, więc na ekranie widzimy maksymalnie kilkuset jednocześnie? Jeśli zdecydowano się ukazać całą akcję przekrojowo, powinno się zadbać, żebyśmy mieli pełen obraz, a nie jedynie wycinek. Same działania wojenne także ograniczono tu do minimum. Armia brytyjska straciła w tej operacji ogromną ilość wojska, a w tej kwestii reżyser też jest wyjątkowo oszczędny i w rezultacie miałem wrażenie, jakby ucierpiała jedynie garstka. Dodam do tego jeszcze marginalizację udziału wojsk francuskich, sprowadzając ich do roli zbłąkanych wyrzutków. Lakoniczne wprowadzenie do całości także sugeruje, że wcale nie chodziło tu o dokumentalistyczną wnikliwość. Twórca starał się za to nadać filmowi uniwersalny wydźwięk. W jaki sposób? Wrócę tu do terminu „wróg”, którym bohaterowie określają swoich agresorów. Nie naziści, nawet nie Niemcy – po prostu wrogowie. Bliżej nieokreśleni, skryci przed wzrokiem widza. Można byłoby uznać to za ciekawy element wizji artystycznej, nie politycznej poprawności, gdyby zdecydowano się pociągnąć to jeszcze dalej. Skoro jednoznacznie odcinamy się od określania jednej strony konfliktu, dlaczego tak często podkreśla się tu brytyjskość, cytuje Churchilla i serwuje ciężkostrawny patos w finale opowieści?

Na koniec chcę wspomnieć o podstawowym elemencie budowania napięcia, czyli muzyce Hansa Zimmera. Kompozytor dręczy nasze uszy bez wytchnienia, od pierwszej do ostatniej sceny. Nolan robi wszystko żeby uprowadzić widza, poprzez tę muzykę w połączeniu montażem i ujęciami z ręki. Jednych uda się kupić i będą siedziec nerwowo na krawędzi fotela, innych ta ciągła eskalacja zmęczy i zwyczajnie stracą zainteresowanie. Przy tym nie jest to score wybitny, ani nawet specjalnie oryginalny. Towarzyszące mu ciągłe tykanie zegara Zimmer wykorzystał znacznie lepiej choćby w doskonałej muzyce do „Cienkiej Czerwonej Linii” Mallicka, którą tu, mam wrażenie, trochę nieudolnie naśladuje. „Dunkierka” ma formę ponad półtoragodzinnego zwiastuna, a że zawsze przychodzę na seans 15 minut po wyznaczonej porze, zdecydowanie nie są to wrażenia jakich poszukuję w kinie.

Grzegorz Narożny

Dunkirka Plakat

Dunkierka



Rok: 2017

Gatunek: wojenny, dramat

Twórcy: Christopher Nolan

Występują: Tom Hardy, Mark Rylance, Kenneth Brannagh, Fionn Whitehead, Harry Styles i inni

Ocena: 2,5/5