Na co do kina? Cotygodniowy przegląd premier #26

Kiedy za oknem robi się coraz zimniej, w kinowych salach zaczyna być naprawdę gorąco. W tym tygodniu mamy do wyboru aż 11 nowych filmów. Wśród nich na pewno najgłośniejszymi są dzieła uznanych reżyserów Lanthimosa i Allena. Towarzyszą im ciekawe niezależne produkcje z Polski, Argentyny i Szwecji, nominowany do Oscara dokument oraz cała paleta filmów świątecznych i familijnych, które raczej ominiemy szerokim łukiem.

PREMIERA TYGODNIA: Zabicie świętego jelenia

WYBIERAMY SIĘ: Nie jestem twoim murzynem, Serce miłości, Na karuzeli życia, Morderstwo w hotelu Hilton, Rodzina na sprzedaż

INNE PREMIERY: Co wiecie o swoich dziadkach?, Zimowe przygody Jill i Joy, Kumple z dżungli, Pierwsza gwiazdka, Barbie: Delifny z Magicznej wyspy

Premierą tygodnia bezapelacyjnie jest „Zabicie świętego jelenia” w reżyserii Yorgosa Lanthimosa. Najnowszy film greckiego artysty na pewno podzieli publiczność. Jedni zachwycą się sferą wizualną oraz tematyką, zanurzoną w biblijnej i antycznej symbolice, natomiast drudzy skreślą ten film ze względu na rzekomą pretensjonalność lub zbytnią dosłowność. Warto zapoznać się z tym dziełem, o czym zaświadcza zamieszczona na naszej stronie recenzja autorstwa Marcina Kempistego (PRZECZYTAJ TUTAJ).

Nie jestem Twoim murzynem
"Nie jestem Twoim murzynem"

Innym filmem, którego nie wypada przegapić w tym tygodniu jest „Nie jestem twoim murzynem”. Dokument w reżyserii Raoula Pecka wchodzi do naszych kin po cichu, raczej w wąskiej dystrybucji, a przecież to tegoroczny kandydat do Oskara. O jego klasie może zaświadczyć Maciej Kowalczyk, który miał szansę zobaczyć go podczas Docs Against Gravity Film Festival:

Bez wątpienia jeden z dziesięciu najważniejszych dokumentów roku 2016. Do nas trafia jakby od niechcenia, bez promocji czy wielkiej pompy. Naszym przewodnikiem jest James Baldwin, uczestnik walk o prawa obywatelskie dla czarnoskórych, przyjaciel Malcolma X czy Martina Luthera Kinga. Z jego twórczości pisarskiej wypływa pełen goryczy obraz Ameryki, od zawsze zwaśnionej i ufundowanej na wyzysku. Pielęgnując pamięć o towarzyszach demokratycznej walki o godność i wartości zapisane, przecież w świętej dla Amerykanów Konstytucji, piętnuje równocześnie nadal aktualne konflikty. Fragmenty telewizyjnych debat, i dokumentalne wstawki z przeróżnych oblicz amerykańskiego rasizmu są tu perfekcyjnie połączone przez Raoula Pecka (wcześniej świetne "Czasem w kwietniu") z wyrywkami z książki Baldwina, czytanymi z pasją przez Samuela L. Jacksona. Lektura absolutnie obowiązkowa.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

Bardzo intrygująco zapowiada się najnowszy projekt autora „Perfomera”, Łukasza Rondudy. „Serce miłości” to ciepło przyjęta podczas Nowych Horyzontach na poły biograficzna opowieść o związku pary artystów Zuzanny Bartoszek i Wojciecha Bąkowskiego. Poniżej możecie przeczytać co sądzi o nim Marcin Prymas:

"Serce miłości" to nie jest film, o którym łatwo jest pisać, zwłaszcza komuś, kto go jeszcze nie widział. Duchowo porównałbym go do zeszłorocznych „Wszystkich nieprzespanych nocy” zmiksowanych z lepszą wersją canneńskiego „The Square”. Tak jak u Marczaka mamy tu za bohaterów osoby bardzo pretensjonalne, nieznające siebie i poszukujące, próbujące zrozumieć i tam i tu mamy imprezy, świat „bogatej warszawki” i wylewający się zza masek obojętności, autentyzm. Od Szwedów mamy w najnowszym filmie Łukasza Rondudy wziętą strukturę, obraz składa się z pojedynczych urwanych scen, które same w sobie stanowią już jakąś całość. Tym, co niewątpliwie wyróżnia „Serce miłości”, jest wybitne aktorstwo; Justyna Wasilewska i Jacek Poniedziałek tworzą tu wielkie kreacje, bardzo autentyczne i silne. Czasem trudno uwierzyć, że na ekranie nie oglądamy prawdziwych Zuzanny Bartoszek i Wojciecha Bąkowskiego. Niewątpliwie warto zobaczyć, ocenić jak będzie z nami rezonował. Można się albo od niego odbić, albo go pokochać.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Serce miłości
"Serce miłości"

Dla widzów zainteresowanych kinem środka, dystrybutor Aurora Films, przygotował „Morderstwo w hotelu Hilton„. Jest to europejska produkcja, której akcję osadzono w Egipcie. Recenzenci doceniają ponury klimat tegoż obrazu, wystawiając głównie pozytywne oceny. Nieco innego zdania jest Adrian, jako że film już widział:

Mamy do czynienia z kryminałem, podszytym noirową tradycją. Głównym bohaterem jest zgorzkniały glina, balansujący na granicy prawa. Jego zadaniem jest rozwikłanie sprawy okrutnego morderstwa prostytutki, do jakiego doszło w kairskim hotelu. Szybko okazuje się, iż sprawa ma podłoże polityczne. Reżyser, Tarik Saleh, Szwed, o egipskich korzeniach, stara się za pomocą kina gatunkowego opisać panoramę społeczną miejsca akcji. Niestety, jak to bywa w przypadku takich eksperymentów, dwóch srok za ogon nie złapał. W rękach zostały mu same pióra. Jako zagadka kryminalna, film wydaje się zbyt prostolinijny, a jako komentarz socjologiczny, powierzchowny. Jeśli już zawędrujecie do kina, skupcie swą uwagę na kreacji Faresa Faresa oraz egzotyce miejsc, w jakich zostało nakręcone dzieło. To jego główne atuty.

Adrian Burz
Adrian Burz

Pod koniec września tego roku „Rodzina na sprzedaż” została zaprezentowana na międzynarodowym festiwalu w San Sebastian. Doceniono ją tam, co zaowocowało nagrodą za najlepszy scenariusz. Może szokować, że mimo dużo bardziej medialnych filmów w konkursie, w tym jednego dzieła polskiej reżyser Urszuli Antoniak, to film Argentyńczyka jako pierwszy znalazł się w polskich kinach. Odpowiedź na to pytanie „czemu właśnie on?” jest jednak prostsza niż się wydaje. Autorem zdjęć do filmu jest Wojciech Staroń („Papusza”, „Ptaki śpiewają w Kigali”) odpowiedzialny również za jego dystrybucję. Materiały promocyjne obiecują nam poruszający dramat, o kobiecie postanawiającej zaadoptować dziecko pochodzące z argentyńskiej prowincji, festiwalowe nagrody zdają się być gwarantem jakości, wydaje się więc, że wielbiciele niezależnego kina obyczajowego powinni znaleźć w nim coś dla siebie.

Morderstwo w hotelu Hilton
"Morderstwo w hotelu Hilton"

Od 35 lat możemy być pewni w życiu trzech rzeczy: śmierci, podatków i nowego filmu Woody’ego Allena każdego roku. Nie inaczej jest też i w przypadku „Na karuzeli życia„. Reżyser korzysta z własnych sprawdzonych receptur: ponownie wraca do Nowego Jorku i zatrudnia plejadę słynnych aktorów (m. in. Kate Winslet i James Belushi), z którymi wcześniej jeszcze nie pracował. Podobnie jak w „Śmietance towarzyskiej”, aby wykreować dawno już nieistniejącą Amerykę korzysta z pomocy słynnego włoskiego operatora Vittorio Storaro. Niestety, wieści zza ocenu i z festiwalu Camerimage wskazują, że Allenowi ponownie nie udało się stworzyć dzieła na miarę choćby „Blue Jasmine”. Większość recenzentów wskazuje jednak na świetną rolę Winslet. No cóż, następna runda już za rok.

Minął ponad rok kiedy spotkaliśmy bohaterów „Tata kontra tata”. Komedia Seana Andersa ufundowana była na stereotypach. Ojczym (grany przez  Willa Ferrella), bił się o uznanie przybranego syna z powracającym po latach ojcem dzieciaka (w tej roli Mark Walhberg). Komizm wynikał z zestawienia safanduły z gościem, który umie, przynajmniej z pozoru, wszystko. Bój odbywał się także o serce ślicznej Lindy Cardellini, która niby znalazła miejsce u boku poczciwca, ale być może chyżo wskoczyłaby na motocykl dawnego partnera. W części drugiej („Co wiecie o swoich dziadkach?”), podobnie jak w niedawnym „Złe mamuśki 2: Jak przetrwać święta”, na ekran wkracza starsze pokolenie. Zapowiada się niemniej krwawy pojedynek – naprzeciw grającego zazwyczaj dziwaków Johna Lithgowa stanie bowiem twardziel Mel Gibson. Być może warto sprawdzić co wyjdzie z tej batalii…

Na karuzeli życia
"Na karuzeli życia"

Okres przedświąteczny sprzyja familijnym błahostkom, na których brak najmłodsi kinomani nie powinni narzekać. Gorzej natomiast z ich jakością. Jeśli wasze kilkuletnie córki lub młodsze siostry pragną na chwilę zapomnieć o pogodzie za oknem, mogą zaznać tropikalnych klimatów wyciągając was na „Barbie: Delfiny z Magicznej Wyspy”. Kolejny film z serii,  która z jakiegoś powodu regularnie trafia do rodzimych kin, choć przeznaczona jest do domowej dystrybucji. Widzów z alergią na róż, delfiny i syreny, lub po prostu słabej jakości animację przestrzegamy, jednak zdajemy sobie sprawę, że nie ma dyskusji z kilkulatką spragnioną nowych przygód ulubionej lalki. 

Podobnie tropikalną alternatywną dla chłopców są „Kumple z dżungli”, pełnometrażowa wersja francuskiego serialu o przygodach paczki walecznych zwierząt. Najwyraźniej twórcy usiłowali stworzyć ten film na modłę kina superbohaterskiego. Spodziewajcie się więc pościgów, bijatyk i żenujących one-linerów. Seans dla dzieci, które mają już za sobą „Coco”, są za małe na Marvela, a mimo to usilnie wyciągają was do kina. 

Tydzień temu zaserwowano nam norweski odgrzewany kotlet z zeszłorocznego świątecznego stołu. W tym tygodniu dystrybutorzy poszli jeszcze dalej i postanowili pokazać widzom fińskie „Zimowe przygody Jill i Joy” mający już 2 lata. Do domu dwóch dziewięciolatek, przyjeżdża mini-samochód państwa malutkich, którymi dziewczynki postanawiają się zaopiekować. Zapowiada się wiele sztampowych żartów z małych ludzi, dla których nasze przedmioty codziennego użytku są śmiertelnym zagrożeniem, powtarzane co najmniej od czasów „Stuarta malutkiego”. O ile niektóre z proponowanych świątecznych produkcji sprawiają wrażenie solidnej rodzinnej rozrywki, to film Saary Cantell, zwłaszcza ze względu na swoją stylistykę,  zdaje się mieć wąsko sprecyzowaną grupę odbiorców, zaczynającą się na dziewczynkach ośmioletnich, a kończącą na dziesięcioletnich. 

Ostatnia propozycja dla  najmłodszych to w końcu prawilna wigilijna opowieść. „Pierwsza gwiazda” jest biblijną historią Bożego Narodzenia z perspektywy nikogo innego, jak podążającej za Gwiazdą Betlejemską grupy słodkich zwierzątek z osiołkiem Bo na czele. Jak na wysokobudżetową hollywoodzką produkcję z rąk studia Sony Pictures Animation jest to dość oryginalna tematyka. Recenzje zza oceanu mówią, że wyszło z tego osobliwe połączenie fekalnego humoru z chrześcijańskim przesłaniem, w rytm muzyki R&B autorstwa m.in. Mariah Carey. Odważycie się?