Na co do kina #63: Cotygodniowy przegląd premier

Sezon ogórkowy powoli zmierza ku końcowi. Przed wrześniowym wysypem festiwalowych hitów nadchodzący tydzień oferuje potencjalnie umiarkowane doznania. Choć rozpiętość gatunkowa sprawia, że każdy raczej znajdzie coś dla siebie. Stylowy brytyjski debiut, brazylijski dramat rodzinny, blockbuster z Jasonem Stathamem, hiszpański laureat nagrody Goya, dobrze oceniana komedia romantyczna, inicjujący dyskurs film religijny, dystopijny young adult oraz tradycyjnie animacja dla dzieci. Zapraszamy do lektury naszego cyklicznego przewodnika, by ułatwić Wam wybór seansu.

PREMIERA TYGODNIA: Pod ciemnymi gwiazdami

WYBIERAMY SIĘ: Loveling, The Meg, Księgarnia z marzeniami, Też go kocham, Niesamowita historia Wielkiej Gruszki

INNE PREMIERY: Tajemnica objawienia, Mroczne umysły

Premierą tygodnia zostało „Pod ciemnymi gwiazdami”. Jest to skąpana w mroku mieszanina melodramatu i thrillera. Akcja opowieści została umiejscowiona w małej nadmorskiej miejscowości, gdzie dochodzi do serii makabrycznych morderstw. Zdarzenia zbiegają w czasie z pojawieniem się w miasteczku Pascala, outsidera nieumiejącego nigdzie zagrzać miejsca na stałe. Dusząca się w zamkniętej społeczności Moll jest zauroczona stylem bycia chłopaka. Niestety ich relacja stanie się, lekko powiedziawszy, problematyczna, gdy Pascal zostanie ogłoszony przez mieszkańców głównym podejrzanym w sprawie zabójstw. Pozornie sztampowa mieszanka znanych historii, ale jak pisze Jeannette Catsoulis w recenzji dla New York Timesa, ze sporym naddatkiem psychologii. Pozytywne recenzje znalezione na Metacritic często podkreślają złożoność postaci jako główną zaletę. Nie dziwi więc, że ten gatunkowy miks otrzymał metascore rzędu 74%. Polska prasa jest nieco mniej łaskawa – jak przeczytamy na Mediakrytyku, średnia ocen redaktorów wynosi 6,8/10. Na tym serwisie z kolei często podkreśla się oniryzm dzieła, umiejscowienie bohaterów na granicy świata ze snów (bądź koszmarów) oraz rzeczywistości. Nie wiem jak Was, ale nas to przekonuje, by czym prędzej przedsięwziąć wyprawę na zimne wybrzeże Wielkiej Brytanii.

Do kin studyjnych zawita tymczasem „Loveling”, brazylijski dramat rodzinny opowiadający o dramatach matki, której syn opuszcza domowe gniazdo. Adrian Burz już widział ten film na festiwalu Transatlantyk w Łodzi. Przeczytajcie fragment jego recenzji:

„Loveling” jest filmem o małej apokalipsie, na którą musi być gotowy każdy rodzic. Prócz głównego wątku godzenia się z wyjazdem syna, reżyser-debiutant, Gustavo Pizzi, na warsztat bierze szereg innych zagwozdek rodzinnych. Każda z nich w ostatecznym rozrachunku skupia się na sprzeczności pragnień indywidualnych ze wspólnymi. Twórca przechadza się po archiwum rodzinnych problemów, ostatecznie jednak nie demonizując w żaden sposób podstawowej komórki społecznej. Znajdziemy w tej przypowieści dużo wyrozumiałości, sentymentalizmu, ckliwości… Czasami nawet niebezpiecznie zbliżającej film do telenowelowych klimatów. O klasie dzieła decyduje jednak wiele aspektów. Począwszy od doskonałej roli Karine Teles (tak różnej od tej z filmu „Prawie jak matka”), a na dźwiękowej stronie skończywszy. To, jak ten film operuje niepokojącą muzyką, mającą na chwilowe uniesienia, a melodia potrafi na chwilę przybrać kształt mrocznej symfonii, by po kilkunastu sekundach uspokoić się, stapiając się z rytmem leniwego popołudnia. „Loveling” celu uzewnętrznić dramaty bohaterów, jest godne uznania. Małe tragedie czasami prowokują naszpikowane jest takimi szczegółami uszlachetniającymi seans. I chociaż autor niniejszej recenzji wyraża na ogół wrogą postawę wobec kina środka, ten seans o ból głowy go nie przyprawił.

Adrian Burz
Adrian Burz
„Loveling”

„The Meg” to kolejna produkcja dla masowej widowni z gatunku „rozwałka z The Rockiem”. Dla odmiany jednak zamiast najbardziej kasowego aktora roku zatrudniono jego kolegę z serii o „Szybkich i wściekłych”, czyli Jasona Stathama. W weekend otwarcia w USA film zaskoczył analityków rynku i zgarnął 44,5 miliona dolarów, co czyni go największym sukcesem komercyjnym spośród fprodukcji ze Stathamem w roli głównej. Mnóstwo widzów poszło też do kin w Państwie Środka, ale trudno się temu dziwić, skoro to chińska koprodukcja z liczną azjatycką obsadą z Li Bingbing (oprócz rodzimych produkcji również piąta część „Resident Evil” i czwarta część „Transformers”) i Winstonem Chao (znanym choćby z wczesnych filmów Anga Lee) na czele. Blockbuster pokazuje historię misji ratunkowej okrętu podwodnego na dnie oceanu, która napotyka megalodona, niezwykle groźnego i uznawanego za wymarłego ponad dwa miliony lat temu 20-metrowego rekina. Amerykańscy krytycy są mocno podzieleni w ocenie filmu (47% na Rotten Tomatoes). W recenzjach można dopatrzyć się porównań zarówno do „Szczęk”, jak i „Rekinada”. Część prasy uznaje film za dobrego B-klasowego popcorniaka, ale wśród najczęściej spotykanych zarzutów jest niezdecydowanie produkcji: klasyczny blockbuster czy kino campowe. My już po cichu liczymy na sequel „The Meg vs The Rock”.

Zwycięzca nagrody Goya – to zawsze brzmi jak dobra rekomendacja, by obejrzeć dany film. Z „Księgarnią z marzeniami” może być jednak inaczej, bo trudno nie odnieść wrażenia, że ważną rolę przy decyzji Akademików odegrały względy polityczne – katalońska reżyserka Isabele Coixet podczas kryzysu niepodległościowego stanowczo opowiedziała się za jednością Hiszpanii. Mimo tego jest to ciekawe letnie kino dla mas. Widział je już Marcin Prymas. Przeczytajcie fragment jego recenzji:

Protagonistka decyduje się postawić wszystko na jedną kartę i inwestując wszystkie swoje oszczędności, nabywa stary dom w sercu miejscowości, by stworzyć tam księgarnię swoich marzeń. Działanie to spotyka się z oporem ze strony miejscowych elit, szczególnie nieformalnej władczyni tych okolic, dumnej generałowej Gamart (Patricia Clarkson). Kobieta nie cofnie się przed niczym, by stworzyć w tym miejscu swoje wymarzone Centrum Kulturalne dla wyższych sfer.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
„Księgarnia z marzeniami”

Choć kampania reklamowa prowadzona przez dystrybutora za wszelką cenę stara się przykryć zalety „Też go kocham”, to wydaje się, że będzie to naprawdę przyzwoity film. Zupełnym przypadkiem tytuł oryginalny wcale nie ma miłości, kochania ani żadnej innej formy lubienia. Tak się składa, że fabułę oparto na powieści Nicka Hornby’ego pod tytułem „Juliet, naga”. I właśnie w pierwowzorze upatrujemy znaczącego potencjału tej produkcji, w końcu spod pióra Brytyjczyka wyszły pomysły na „Przeboje i podboje” czy „Był sobie chłopiec”. Dodajmy do tego fakt, że scenariusz napisało małżeństwo – Tamara Jenkins (kilka lat temu odpowiadała za udaną „Rodzinę Savage”) i Jim Taylor (laureat Oscara za „Bezdroża”) z pomocą Evgenii Peretz (mniej doświadczonej, ale jej tekst do „Naszego brata idioty” został ciepło przyjęty). Za kamerą stanął za to jej brat, Jesse – sprawny realizator seriali komediowych („The Office”, „Dziewczyny”, „GLOW”). Na ekranie zobaczymy nieopatrzonych Rose Byrne („Druhny”, „Sąsiedzi”) i Chrisa O’Dowda („Gra o wszystko”, „Kalwaria”) grających Annie i Duncana, parę z małego angielskiego miasta. Kiedy po raz kolejny chłopak ignoruje potrzeby partnerki kosztem pielęgnowania strony internetowej o zaginionym idolu muzycznym, Annie postanawia napisać na blogu wpisy szkalujące gwiazdora. Ku jej zdziwieniu Tucker Crowe (Ethan Hawke) we własnej osobie odpowiada jej w prywatnej korespondencji. Czyżby powieść epistolarna znowu próbowała wspomóc gatunek komedii romantycznej? Oby wyglądało to lepiej niż w „Samotności w sieci” czy „Masz wiadomość”.

Duńska animacja opowiadająca „Niesamowitą historię Wielkiej Gruszki” w centrum wydarzeń stawia kotkę i słonia. Sympatyczne zwierzęta pewnego dnia znajdują list w butelce od tajemniczego JB uwięzionego na wyspie i jak na młodych, żądnych przygód odkrywców przystało – wyruszają mu na ratunek. Wyobraźnia twórców nie zna granic, bowiem wielozadaniowym okrętem do walki z piratami i smokami okazuje się być… gruszka. Nie jest to głośny tytuł firmowany przez Disneya, ale chyba daleko mu do takich niedorzecznych pomyłek jak „Uprowadzona księżniczka” czy „Książę Czaruś”. Mimo że opis bajki brzmi nieco nielogicznie, wydaje się ona ciepłą opowieścią, która na pewno zadowoli najmłodszych i zatrzyma ich uwagę. A kto wie? Może nawet ktoś z dorosłych da się ponieść owocowemu szaleństwu. 

„Tajemnica objawienia”

Po filmach z serii „Igrzyska śmierci”, „Niezgodna” czy „Więźniowie labiryntu” dystopijne wizje skierowane do młodzieży już dawno utraciły element nowatorstwa. Czy potrzebna jest kolejna adaptacja powieści opatrzona postaciami przechodzącymi przez okres adolescencji, a przy tym obdarzonymi superbohaterskimi mocami? Po debiucie fabularnym twórcy „Kung Fu Pandy”, koreańskiej reżyser Jennifer Yuh Nelson, można spodziewać się starannie opracowanej warstwy wizualnej i spektakularnych scen akcji. Na uwagę zasługuje występ Amandli Stenberg, wschodzącej gwiazdy popularnej wśród nastoletniej publiczności w USA. W „Mrocznych umysłach” tajemnicza epidemia IAAN niszczy 90% populacji dzieci w Ameryce. W obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony władz bohaterowie będą łączyć siły w walce o nowy, lepszy świat. Brzmi znajomo? Mimo klisz i braków fabularnych usprawiedliwionych możliwym sequelem, thriller ten dostarczy świetnej rozrywki amatorom połączenia gatunku teen movie z sci-fi.

Nie zabrakło oczywiście filmu religijnego, tym razem nieco ambitniejszego niż zwykle. Vincent Lindon gra szanowanego dziennikarza, któremu Stolica Apostolska zleca zbadanie tytułowej „Tajemnicy objawienia” w wiosce na południu Francji. Przybywszy na miejsce, Jacques Mayano rozpoczyna śledztwo i poznaje młodą Annę (znana z „Zatrzymać” Galatéa Bellugi). Dziewczyna twierdzi, że objawiła się jej Matka Boska. Skrupulatne śledztwo nie pozostaje bez wpływu na światopogląd ateistycznego reportera. Największym walorem dzieła wydaje się być właśnie postać głównego bohatera, osoby odważnej i zdecydowanej kroczyć własną drogą na przekór światu, otwartej jednak na wątpliwości i zmiany. Reżyser i scenarzysta Xavier Giannoli lubi przyglądać się właśnie takim jednostkom – wspomnieć można chociażby Alaina Moreau (Gerard Depardieu) z „Melodii życia” czy Philippe’a Millera (François Cluzet) z „Początku”. Po raz pierwszy natomiast zajmuje się Giannoli tak otwarcie tematem religii, stawiając pytanie, czy wiara jest słabością, siłą, czy też po prostu świadomie obranym sposobem wyjaśniania sobie rzeczywistości. Wydaje się, że twórca osnuwa fabułę mgiełką tajemnicy, pozostawiając ocenę wydarzeń widzowi. Stara się ponadto obiektywnie przedstawić racje wszystkich stron, metodycznie dzieląc film na rozdziały, ale też sięgając po poetykę kina proceduralnego. Decyzja ta czyni z „Tajemnicy objawienia” trzymający w napięciu thriller, jak zauważa portal Cinopsis, jednak zaburza równowagę między psychologicznym studium zjawiska a dziennikarskim kryminałem. Zdania są również podzielone co do zakończenia – The Guardian widzi w nim podobieństwo do scenariuszy Jean-Claude’a Carrière’a, podczas gdy The Hollywood Reporter uważa je za nieprzekonujące, a cały film porównuje raczej do skróconego miniserialu. Czyżby warto więc było zaryzykować wizytę w kinie?