Jak nowa, rezydencja Carów – recenzja filmu „Do domu”

Niedawno zakończyła się czwarta edycja Festiwalu Filmowego Ukraina. Zwycięzcą okazał się tegoroczny oscarowy kandydat naszego wschodniego sąsiada – „Do domu”. Czemu był to najlepszy możliwy wybór, a sama produkcja jest reprezentującą najwyższy poziom spośród reprezentantów naddnieprzańskiego kraju od wielu lat?

Młody krymski reżyser Nariman Aliew w centrum swojego debiutu postawił własnych ziomków. Po rosyjskiej agresji zbrojnej z 2014 roku Półwysep Krymski pozostaje pod polityczną i wojskową kontrolą Moskwy. Tatarzy, którzy od XIII wieku zamieszkują te ziemie, zostali postawieni w dziwnej pozycji. Z jednej strony nie mają większych długów wobec Ukrainy, z władzami w Kijowie co rusz wybuchały mniejsze lub większe konflikty, na temat prawnej sytuacji tej mniejszości etnicznej oraz kwestii odzyskiwania nieruchomości. Z drugiej strony Rosja jako dumna kontynuatorka tradycji ZSRR jawi im się jako największe możliwe zło. Wszak to właśnie w połowie lat 40. (a zwłaszcza 1944), kiedy półwysep znajdował się pod kontrolą wujka Stalina, doszło do wysiedlenia rdzennych mieszkańców z Sewastopola i okolicznych miast i wsi aż do dalekiego Uzbekistanu.

Większość Tatarów, przynajmniej tak wynika z filmu Aliewa, nie zaangażowała się aktywnie w działania wojenne. Wyjątkiem był Nazim, student, który już dawno zerwał więzi z ojcowizną i od lat mieszkał wraz z ukraińską dziewczyną w Kijowie. Gdy na froncie dosięga go śmierć, jego schorowany i zgorzkniały ojciec Mustafa (aktor i reżyser Achtem Sejtablajew, twórca „Cyborgów” i „Chajtarmy”)  zabiera ciało, by odbyć tytułową podróż „Do domu” i tam w tradycyjny sposób pochować i opłakać pierworodnego. W odysei towarzyszy mu, nie do końca z własnej woli, młodszy z synów – Alim.

Zgodnie z prawidłami kina drogi, podczas podróży początkowo niechętni sobie mężczyźni coraz lepiej się poznają, zaczynają sobie ufać i rozumieć swoje racje. „Do domu” ani przez chwilę nie sili się na przeprowadzenie gatunkowej rewolucji tudzież przełamywanie utartych schematów. W zamian wykorzystuje język filmu, by w ciekawy sposób opowiedzieć o narodzie niemym na arenie międzynarodowej. O Tatarach we względnej współczesności mówi się jedynie w kontekście wysiedleń i sfałszowanego plebiscytu. Reżyser odrzuca tę optykę i w zamian za to proponuje widzom poświęcenie dziewięćdziesięciu siedmiu minut na intymną rozmowę, wspólne przebywanie z bohaterami.

To właśnie tatarski kontekst nadaje całości świeżości i smaku, działa niczym cytryna i przyprawy na niezbyt ciekawie przyrządzoną rybę. Podczas wyprawy możemy nie tylko poznać różne zachowania Ukraińców i Rosjan wobec tej mniejszości, ale również mnogość podejść samych potomków Złotej Ordy do półwyspu. W tle wciąż rozbrzmiewa pytanie: czym jest dom i ojczyzna? Czy to miejsce, gdzie się urodziłeś i wychowałeś? To skąd pochodzą twoi ojcowie i ojcowie ich ojców? A może to, gdzie widzisz swoje jutro? Fałszywą nutą w tych wszystkich rozważaniach może być bardzo jednoznaczny finał, który wskazuje pogląd reżysera na tę kwestię.

„Do domu” to niezwykle kompetentny film drogi, ze swadą poruszający ważne i ważkie tematy, unikający jednocześnie zarówno dydaktyki, jak i nadmiernego patosu. Przy tym wszystkim zgrabnie ucieka od stania się familijnym komediodramatem środka, jaki to los spotyka przedstawicieli jego gatunku niezwykle często. To produkcja dobrze zagrana i zapraszająca do spędzenia kojącego czasu podczas niecodziennej i przymusowej terapii rodzinnej.

Marcin Prymas
Marcin Prymas

Do domu 

Tytuł oryginalny: „Evge”

Rok: 2019

Gatunek: kino drogi

Kraj produkcji: Ukraina

Reżyser: Nariman Aliew

Występują: Achtem Sejtablajew, Remzi Biljałow, Daria Batiraszwili i inni

Ocena: 3,5/5