Dyskretny urok pożądania – recenzja filmu „Butterfly Kisses”

Debiutujący w pełnym metrażu Rafał Kapeliński udowadnia, że o pedofilii można mówić bez rozdzierania szat i budzenia kontrowersji. Jego "Butterfly Kisses" 12 maja trafiło do kin studyjnych całej Polski.

Skrupulatnie dobierając temat i źródła finansowania Rafał Kapeliński doczekał prawie pięćdziesiątki (urodził się w 1970), ale ten późny debiut pozwala oceniać dojrzałego autora i porzucić zwyczajową wyrozumiałość względem młodych filmowców. Premiera „Butterfly Kisses” miała miejsca na festiwalu w Berlinie, a Jury Młodych Generacji 14plus wyróżniło go Kryształowym Niedźwiedziem. To skądinąd kolejna nagroda dla polskiego filmu na niemieckim festiwalu, ostatnie lata przyniosły laury dla Holland, Szumowskiej, Wajdy, Wasilewskiego. 

Stockwell, południowy Londyn, zapyziała asfaltowa dżungla zamieszkana głównie przez środowiska imigrantów. „W miejscu, gdzie diabeł mówi dobranoc, rodzi się przyjaźń” — napisałby redaktor poczytnego dziennika dla mieszczuchów z Chelsea. Trzech wyrostków łączy wiek i szkolna ławka, więc siłą rzeczy spędzają razem prawie każdą wolną chwilę. Kyle (debiutujący Liam Whiting) w domu musi radzić sobie z ojcem alkoholikiem, ale jest duszą towarzystwa i nigdy nie odmawia imprezy. Jarred (Byron Lyons, także naturszczyk) zmienia dziewczyny jak rękawiczki, co dla jego kumpli wydaje się nieosiągalne. Jake (udana rola Theo Stevenson, który mimo młodego wieku gra już od 10 lat!), syn polskiej imigrantki nadal czeka na swój pierwszy raz, z czego drwią jego skrzydłowi.

Trio koncentruje się na szukaniu kolejnego melanżu, eksperymentowaniu z dragami i oglądaniu porno. Za swoją bazę obierają klub z bilardem, który prowadzi ich ziomek o wszystko mówiącym pseudonimie Shrek (Thomas Turgoose, który świetnie debiutował w „To właśnie Anglia” Shane’a Meadowsa). Starszy chłopak po części im ojcuje, ale to w jego melinie nabywają narkotyki, a on sam pokazuje im, że wyjściem z każdej sytuacji jest chuligańska agresja. Jego postać to być może sygnał, jak mogą skończyć chłopcy za kilka lat, pogrążeni w apatii i beznadziei, bez szans na wyrwanie się ze slumsów i związanej z nią patologii.

Film porusza kilka tematów, ale jeden wysuwa się z racji swej kontrowersyjności na pierwszy plan. Reżyser w wywiadach zarzeka się, że afery pedofilskie, które ostatnio przewinęły się przez brytyjskie media, nie inspirowały scenarzysty Greera Ellisona ani jego samego. W istocie „Butterfly Kisses” staje się wbrew ich woli głosem w debacie społecznej o molestowaniu dzieci. To jednak wyjątkowo wysublimowana wypowiedź, pozbawiona chęci szokowania czy podobania się jednej z opcji politycznych. Nie naraża widza na przeciągnięte w nieskończoność orgie seksualne, nie przekracza granicy dobrego smaku. Stara się raczej dojść do sedna tego, czemu człowiek może tak inaczej postrzegać, odczuwać, pożądać.

Kapeliński podkreślał, że chce uniknąć osądów, pozostawić widzowi oceny czy jego bohater jest potworem, czy może chłopcem z problemami. Głównym bohaterem chcąc nie chcąc zostaje Jake, który z trójki ananasów wydaje się najbardziej wycofany i spokojny, jakby jeszcze szukający swojej tożsamości, swojej drogi. Parafrazując słowa piosenki Britney Spears „już nie jest chłopcem, jeszcze nie mężczyzną”. Jego buzująca seksualność idzie innymi ścieżkami niż rówieśników, więc za wszelką cenę stara się z nią walczyć, dostosować się do schematu męskości i norm obyczajowych. Dlatego, kiedy na blokowisko wprowadza się nowa dziewczyna, Zara (Rosie Day) to w niej chłopak upatruje ratunku, licząc, że ta dresiarska księżniczka zdoła go uleczyć. Jednocześnie pojawia się inna pokusa, bo Jake chętnie wjeżdża na ostatnie piętro bloku, skąd może podejrzeń ich mieszkanie. Wersją oficjalną dla koleżków będzie podglądanie starszej siostry, gdy tymczasem voyeurystyczną rozkosz przynosi mu obraz jej młodszej siostrzyczki.

Być może fakt, że Kapeliński od lat pozostaje odseparowany od polskiego środowiska filmowego, zapewnia, że już na poziomie wizualnym „Butterfly Kisses” wygląda zupełnie inaczej niż rodzime teen dramy. Brak tu pretekstowego ekscesu, tęczowych kalesonów czy eksperymentów z formą, znanych z filmów Czekaja, Kazejek, Komasy, Rosłaniec (też nagrodzonej w Berlinie za „Bejbi Blues”, wciąż nie wiem czemu). Formalnie bliżej mu do „Cześć Tereska” Glińskiego czy niedawnego „Placu zabaw” Kowalskiego, ale odcina się od publicystyki, dosadności i wulgarności, które tamtym mogły ciążyć. Niektórzy upatrywali nawiązań do „Kes”, ale Polak unika politykowania, daleko mu do lewicowych przekonań Kena Loacha. Stylistycznie to pogrobowiec „dramatów kuchennego zlewu” (ang. kitchen-sink drama) i ich adaptacji przez brytyjskich młodych gniewnych, ale też bliski kuzyn kina austriackiego (Seidl, Haneke).

Odważna decyzja, by zrobić film tylko w bieli i czerni, może niektórym podsunąć, że to głęboki off, artystowski wygibas lub studencka etiuda. Taka formuła sprawdza się jednak doskonale i współgra z intencjami twórców. Chwilami mamy do czynienia z poetyckimi ujęciami, którym towarzyszą sakralna muzyka (organy Nathana Kleina). Ich symbioza być może trąci chwilami kiczem, ale podkreśla intymny portret nastolatka z mroczną tajemnicą. Imprezową rzeczywistość nastolatków w warstwie muzycznej reprezentują tymczasem psychodeliczne brzmienia Die Antwoord. Dwa porządki kontrapunktują się wzajemnie, podkreślając wewnętrzne rozdarcie głównego bohatera.

Maciej Kowalczyk
Maciej Kowalczyk

Butterfly Kisses



Rok: 2017

Gatunek: dramat

Twórcy: Rafał Kapeliński

Występują: Theo Stevenson, Liam Whiting, Byron Lyons i inni

Ocena: 3,5/5

Źródło fot. Solopan

Rafał Kapeliński. Filmową karierę rozpoczął co prawda już jakiś czas temu, kilka jego krótkich metraży nagradzano na polskich i światowych festiwalach, ale dopiero teraz doczekaliśmy się jego pełnometrażowego debiutu. W latach 90. organizował w rodzinnym Toruniu festiwal Camerimage. Od ponad dwóch dekad mieszka za granicą, w Stanach Zjednoczonych, Szwajcarii, wreszcie od przeszło lat 15 w Londynie. Po drodze imał się różnych zawodów i skończył kilka prestiżowych uczelni. Jedną z nich było National Film and Television School w Beaconsfield, brytyjska wylęgarnia talentów. Kończyli ją m.in. twórca serii animacji „Wallace & Grommit” i czterokrotny laureat Oskara Nick Park, reżyserzy Terence Davies i Lynne Ramsay, kompozytor Dario Marianelli czy autorzy zdjęć Roger Deakins i Andrzej Sekuła. Uczęszczał także do London Film School, a obecnie pracuje tam jako wykładowca na wydziale reżyserii (obok 9 innych fachowców, w tym innego naszego rodaka Wojciecha Wrześniewskiego oraz rektora szkoły Mike’a Leigh). W roku 2006 jego short „Emilka płacze” podbił europejskie festiwale, zgarniał nagrody prawie w każdym miejscu wyświetlania: w Austin, Breście, Obershausen, także w Gdyni, na Nowych Horyzontach we Wrocławiu czy na toruńskim Tofifest.

Rafał Kapeliński