Na krwawym szlaku – recenzja serialu „Blood drive”

Zachwycamy się Bergmanem. Cmokamy nad kunsztem Tarkowskiego. Fellini jawi się jako Bóg muz. A tymczasem gdzieś na wysypiskach sztuki filmowej lęgną się kolejne złe i tandetne produkcje, do których z perwersyjną przyjemnością wracamy. Stacja SyFy wyszła tym potrzebom naprzeciw i stworzyła serial "Blood drive". Takiej kiczowatej anarchii dawno w telewizji nie było.

Rok 1999. Na świecie panuje nędza. Brak żywności, cena za baryłkę ropy szaleńczo pnie się do góry. Samochody napędzane są ludzką krwią. Panują chaos oraz bezprawie. Szerzy się rozpusta. Państwo nie istnieje.

Możliwość wzięcia udziału w Wyścigu Krwi rekompensuje brak perspektyw na przyszłość. Tylko w ten sposób można wyrwać się z dojmującej beznadziei, i zarobiwszy sporą sumę pieniędzy, rozpocząć nowe życie na przyzwoitym poziomie. A przynajmniej tak uważa Grace d’Argento (tak, to jest ewidentne nawiązanie do mistrza Dario Argento), grana przez Christinę Ochoa. Znalazłszy się w trudnej sytuacji, podejmuje się straceńczego wyzwania i rusza na złamanie karku przez zdewastowaną Amerykę. Towarzyszy jej były policjant Arthur (Alan Ritchson), który zostaje zmuszony do wzięcia udziału w tym wyścigu, przez co zaprzecza zasadom moralnym wcześniej przez niego wyznawanym.

Wiecie co? Tak naprawdę osobiste perypetie bohaterów nie mają żadnego znaczenia. Konia z rzędem temu, kto w jakikolwiek sposób bardziej interesował się przeszłością Grace czy dylematami Arthura. Zresztą, zupełnie nie o to chodzi w tej produkcji. Dobrze to wiedzą również twórcy, przedstawiając bohaterów do bólu schematycznie. Postacie stanowią tylko pretekst do zaprezentowania otaczającego ich świata, jawiącego się niczym groteskowa fantasmagoria szaleńca.

I tak, poruszając się wraz z bohaterami do kolejnych lokacji na mapie wyścigu, poznajemy kanibali, krwiożercze feministki, pacjentów z zakładu psychiatrycznego i wielu, wielu innych wszelkiej maści popaprańców. Rzecz jasna każda z tych postaci czyha na życie bohaterów, dlatego też twórcy serwują nam krwawy balet do muzyki świszczących kul. Hekatomby nie ma końca, ponieważ skoro nie ma prawa, to wszystko jest dozwolone. 

Na ekranie pojawiają się zatem stosy martwych ciał oraz hektolitry wesoło tryskającej krwi. Wszystko to zrobione jest z ogromnym dystansem oraz świadomą jazdą po bandzie. Twócy „Blood drive” docisnęli gaz do dechy i stworzyli pięknego w swej brzydocie potworka, któremu nadali cechy wcześniejszych tego typu produkcji. Jest więc głupio i szyderczo, a wszelkie tabu zostają zniszczone. 

Co zabawniejsze, pod płaszczykiem głupkowatej rozrywki, na przestrzeni trzynastu odcinków podejmowane są tematy stanowiące przedmiot poważnych rozważań akademickich. Pojawia się przecież wszechmocna korporacja „Serce”, której obraz jest wypadkową katastroficznych widzeń futurystów. Podnoszone są także wątki walki o równouprawnienie, transhumanizmu, a nawet pseudoreligijne komentarze. Oczywiście wszystko to jest powykręcane w chory sposób i podlane sosem szyderstwa, niemniej jednak można czasami odnieść wrażenie, że „Blood drive” staje się lustrem, odbijającym lęki żądnego coraz większych wrażeń widza.

Twórcy „Blood drive” puszczają oko do widza na każdym kroku. Wystarczy tylko wziąć wątek mistrza ceremonii, Juliana Slinka (Colin Cunningham), odpowiadającego za tytułowy wyścig. Jego motywacja jest jedna – zrobić jak największe show. Ofiary są nieistotne, dobry smak to tylko figura retoryczna, a im więcej krwi, tym lepiej. Widzowie wpadają w pułapkę – przecież wiadomo, że przedstawiony świat jest zły, a mimo to perwersyjnie wracają po więcej. Najniższej klasy rozrywka od zawsze przecież była w cenie.

Bo tym właśnie jest „Blood drive” – świadomym spełnianiem najniższych zachcianek. Karmieniem prymitywnymi emocjami. Jest hołdem złożonym kinu eksploatacji, w którym przemielone są wcześniej wykorzystywane motywy. Ten serial jest do bólu szczery i anarchistyczny, dzięki czemu oglądanie go naprawdę sprawia przyjemność. Fani gatunku odnajdą tu na pewno coś dla siebie. Żal, że stacja SyFy anulowała ten serial po pierwszym sezonie, ponieważ „Blood drive” czasami było naprawdę znakomicie zrealizowane – odcinek w szpitalu psychiatrycznym przypominał psychodelię rodem z „Suspirii” Argento. W dobie wycyzelowanych do granic produkcji, brakuje projektów naładowanych tak nikczemnie nieprzyzwoitą energią.

Marcin Kempisty
Marcin Kempisty

Blood drive


Rok: 2017

Gatunek: dramat

Twórcy: James Roland

Występują: Christina Ochoa, Alan Ritchson, Colin Cunningham i inni

Ocena: 3/5