„Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” – w drodze na Oscary: Rumunia

Jeden z najbardziej obiecujących reżyserów rumuńskiej nowej fali, twórca m.in. głośnego “Aferim” - westernu/”osternu” o romskim doświadczeniu opresji, nakręcił kolejne rozliczenie z trudną historią swojego państwa. Dzieło Radu Jude okazało się najszerzej dyskutowanym filmem tegorocznego MFF w Karlowych Warach i zdobywcą głównej nagrody. “Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” obecnie figuruje jako rumuński kandydat do Oscara. Prawdopodobnie tylko od przyznania nominacji zależy, czy film będziemy mogli obejrzeć w naszym kraju gdziekolwiek poza obiegiem festiwalowym.

Temat ludobójstwa z perspektywy odległej czasowo przepracowywało już wielu współczesnych twórców. W ostatnich latach powstało kilka wyjątkowo mocnych obrazów, opowiadających o historycznej traumie na unikalne sposoby, żeby wspomnieć tylko o “Scenie zbrodni” Oppenheimera czy “Synu Szawła” Nemesa. W naszej kinematografii brakuje podobnie odważnych eksperymentów, dominują chłodne rekonstrukcje bestialskich mordów. Właściwie sam fakt podjęcia kontrowersyjnego tematu, rozdrapywania ran bywa dla widzów wystarczająco drażliwy. Szczególnie gdy mowa o narracji nie do końca wygodnej dla tradycji narodowej pamięci. Wymienianie tytułów jest zbędne, bo chyba nie dało się uniknąć dyskusji o nich w ostatnich kilku latach. Nigdy nie było miejsca w tej polemice na wartości artystyczne – dzieło filmowe stawało się pretekstem do dzielenia się na polityczne obozy i kreowania binarnych opozycji pt. Polak/anty-Polak.

Radu Jude, tworząc w jeszcze bardziej burzliwej atmosferze społecznej, postępuje w szalenie błyskotliwy sposób. Mianowicie uprzedza fakty i wpisuje nieuchronną dyskusję “o filmie” w treść i formę samego dzieła. Jako główną bohaterkę wybiera ambitną reżyserkę teatralną, która pod pretekstem rekonstrukcji historycznej, ma na celu skonfrontować masową publiczność z trudną prawdą. Tematem projektu są zbrodnie Iona Antonescu. Faszystowski dyktator w latach 1940-1944, aktywnie współpracował z III Rzeszą, przyczyniając się do śmierci kilkuset tysięcy Żydów, nadzorując przepływ “pociągów śmierci” i zlecając czystkę etniczną w Odessie, przeprowadzoną przez wojska sprzymierzone z państwami Osi.

Jak można się spodziewać, nosząca nazwisko znanej poetki Mariana Marin, szybko spotyka się z falą niechęci ze strony opinii publicznej. Obserwujemy cały proces tworzenia gigantycznego spektaklu. Niewinne początki, gdy aktorzy-naturszczycy niczego nie podejrzewają, celebrując czysto estetyczną przyjemność noszenia mundurów z nazistowskimi orzełkami i trzymania replik prawdziwego uzbrojenia, szybko idą w niepamięć. Rzucone zostają pierwsze kamienie, pierwsze oskarżenia o “antyrumuńskość” przedsięwzięcia, bo jego treść nie zgadza się z propagandą, podawaną obywatelom w telewizyjnych hagiografiach. Przedstawiciel władz miasta musi postawić się w trudnej roli cenzora, przy tym zadając artystce typowe, ale uzasadnione pytania: “Co chcesz przez to udowodnić?” “Jest rok 2018 – czy nie mamy bardziej palących problemów?” “Wierzysz, że Twoja sztuka zapobiegnie kolejnym zbrodniom, wyleczy społeczeństwo z antysemityzmu?” “Dlaczego znęcasz się na nas? Przecież to nie my zabijaliśmy!” Wreszcie: “Niemcy i Ruski wymordowali bez porównania więcej…”

Dyskusje dwóch silnych osobowości – reżyserki i urzędnika, potrafią trwać w filmie Jude nawet do kilkunastu minut. Czasami wydaje się, jakby scenariusz wykoncypowano z solidnego eseju czy rozprawy o świadomości historycznej Rumunów, który zainscenizowano tu w formie “gadających głów”. Sceny są jednak na tyle kreatywnie wyreżyserowane, że nigdy nie powstaje wrażenie teatralnej deklamacji. Postacie rozmawiają całkowicie naturalnie, oszczędnie gestykulując, stale poruszając się po otaczającej ich przestrzeni muzealnej, zmieniając pozycje, przerywając na chwilę, by odetchnąć i dobrać słowa na trafną odpowiedź, a kamera nie pozostaje przy tym obojętna. Ujęcia bywają naprawdę długie, ale zdecydowanie nie na pokaz.

Są tu sceny, które nie powinny działać w filmie fabularnym. Sceny skrupulatnego gromadzenia informacji ze źródeł, oglądania kronik, czytania długich fragmentów z literatury faktu na głos (sic!). Pokazany z pietyzmem proces dochodzenia do prawdy i próby odnalezienia w niej artyzmu, ma na celu całkowicie zaangażować widza w codziennie życie fikcyjnej reżyserki, opowiadającej o rzeczywistych zdarzeniach. Naturalizm zachowano tu na każdym poziomie, chociażby kręcąc we wnętrzach oświetlonych praktycznie tylko tym, co jest widoczne w kadrze, rezygnując tym samym z zastanych konwencji produkcyjnych.

Finał filmu jest porażający i idealnie wieńczy proces, którego byliśmy świadkami podczas seansu. Stawia diagnozę nie zaskakującą, czasami niebezpiecznie zbliża się skrótów myślowych i oczywistości, ale trudno wyobrazić sobie inne podsumowanie. “Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy” pozostaje w całokształcie dziełem trzeźwej obserwacji, wyważonym i silnie zakorzenionym we współczesności. Jeśli rozliczać się z historią na ekranie, to tylko w tak mądrym i pomysłowo zrealizowanym filmie.

Dawid Smyk
Dawid Smyk
barbarzyńcy

Nie obchodzi mnie, czy przejdziemy do historii jako barbarzyńcy

Tytuł oryginalny: „Îmi este indiferent daca în istorie vom intra ca barbari”

Rok: 2018

Gatunek: Dramat

Kraj produkcji: Rumunia, Niemcy, Bułgaria, Francja, Czechy

Reżyser: Radu Jude

Występują: Ioana Iacob, Alex Bogdan, Alexandru Dabija i inni

Dystrybucja: Aurora Films

Ocena: 4/5