Pomiędzy niebem a piekłem – recenzja filmu „Angelo”

Pytanie, czy kształtują nas geny, czy też kluczowe jest wychowanie, w dyskursie publicznym pojawia się co chwila. Niektórzy stawiają je, by uzasadnić swoją homofobię, inni eugeniczne ciągoty. Na początku XVIII wieku nie było wcale inaczej. Markus Schleinzer po swoim debiutanckim „Michaelu”, w którym poruszył temat pedofilii, tym razem bierze nas za świadków oświeceniowego eksperymentu socjologicznego. Oto „Angelo”.

Angelo, do habsburskiej monarchii przybył wraz z innymi dziećmi z Afryki. Ani podczas morskiej podróży, ani wędrówki przez nadadriatycką wydmę nie wiedział, jaki jest cel tej epopei. Nie wiedział tego też, kiedy tajemnicza kobieta (Alba Rohrwacher) wybrała jednego z jego współtowarzyszy podróży, a kilka dni później z czyśćca wyrwany został również i on.

Dostanie nowe imię i ubrania. Zostanie nauczony francuskiego, niemieckiego i łaciny. Stanie się wirtuozem fletu, którym niczym szczurołap będzie uwodził arystokracje. Pozna najznamienitsze umysły świata. Stanie się kulturowym Europejczykiem. Tylko jak mówi Hrabina pod koniec pierwszego rozdziału, „ludzie są tacy, za jakich mają ich inni”. Ta mądrość, która pchnęła Hrabinę do powołania do życia Angelo, jest jednocześnie powodem, czemu jej eksperyment jest skazany na porażkę.

Film opowiada nam historię czarnoskórego niewolnika w trzech rozdziałach. Oglądamy jego młodość na dworze Hrabiny, kiedy jest kształtowany w europejskim wychowaniu. Następnie jego dorosłość na dworze Księcia (Michael Rotschopf) i przyjaźń z Cesarzem (Lukas Miko), z kolei ostatni rozdział opowiada nam o jego starości, śmierci i dziedzictwie. Pomiędzy tymi trzema częściami jedynym punktem wspólnym jest Angelo, grany jednak oczywiście przez różnych aktorów. Rozciągnięcie historii na wiele lat i pokazywanie jej z punktu widzenia jednostki będącej niejako poza światem, zawsze z boku, przypomina chwilami „Niezwykły przypadek Benjamina Buttona”. „Cywilizowany Maur” podobnie jak nieustanie młodniejący Brad Pitt jest przez swoją różność od świata skazany na wygnanie, niezdolny do nawiązania trwałej relacji, a dzięki temu staje się najlepszym możliwym obserwatorem zmian. Lecz czy tak naprawdę między światem, który poznaje dalekie kraje z opowieści podróżników, a światem, który robi to za pomocą łupieżczych muzeów, jest taka duża różnica?

Ozdobą filmu są, obecne w drugim akcie, wspomniane wcześniej, rozmowy Angelo z Cesarzem, prawdopobnie Karolem VI. Niczym w teorii politycznej podkowy, dwie skrajności okazują się najbardziej do siebie zbliżone. Ten, co jest najwyżej, może zostać zrozumiany tylko przez tego, co jest poniżej wszystkich, bo obaj znajdują się od urodzenia „z boku”. Pełen bólu nad utraconą normalnością monologi władcy są zresztą chwalebnym ożywieniem całości filmu.

Obraz samouka Schleinzera jest bardzo konsekwentny, jeśli chodzi o snucie narracji i tempo opowieści. Narracja snuta jest tu niespiesznie, reżyser nie boi się pokazać nudy dworskiego życia, nie czuje potrzeby dynamizowania akcji. Dzięki temu emocje, zwłaszcza w finale, mogą wybrzmieć w pełni, bo widz nie czuje, żeby były one z niego „wyciskane”. To, w połączeniu z podawanymi z grobową miną absurdami i humorem, a także przepięknymi strojami, fryzurami i charakteryzacjami sprawia, że całość przypomina nagradzaną „Zamę” tegorocznej szefowej weneckiego jury Lucrecii Martell. Austriackiemu twórcy brawa należą się za to, że bardzo skutecznie unikał łatwych rozwiązań i prowadzenia wątków w stronę tanich rozwiązań i szantażu.

W warstwie niedosłownej film jest wielką próbą poszukiwania i zdefiniowania piekła i nieba. Podczas publicznych wystąpień ubrany niczym diabeł, na czerwono Angelo snuje opowieści o swojej domniemanej ojczyźnie, w której środku miałoby się znajdować wejście do piekła, co bardzo ciekawie rymuje się z finałem produkcji, którego oczywiście nie mogę tu zdradzić. Znaczące jest także pomieszczenie, w którym m.in. dokonuje się selekcji odpowiedniego Anioła (powróci ono później także w 3 akcie). Sceny tam są jedynymi, które wprost wyjmują nas z XVIII wieku. Pomalowane na biało pomieszczenie, podtrzymywane przez żółte stalowe belki i oświetlone jarzeniówkami znajduje się „poza światem” niby Czerwony pokój z „Twin Peaks”. Panująca tam olśniewająca biel i dokonujące się oczekiwanie może wskazywać, że to jakiś rodzaj czyśćca, kary, którą trzeba odpokutować by móc ruszyć gdzieś indziej. A może nic nie jest niebem i nic nie jest piekłem, a jest jedynie oczekiwanie w białym pokoju?

„Angelo” to film, który niewątpliwe zawiedzie wszystkich oczekujących lekkiego i masowego kina kostiumowego spod znaku Stephena Frearsa, to arthouse pełną gębą, który wymaga skupienia i wsiąknięcia w kreowany przez siebie świat. Ale tych, którzy nie dadzą się pokonać snującej się w milczeniu narracji, wynagrodzi z nawiązką.

Marcin Prymas
Marcin Prymas
Angelo plakat

Angelo

Rok: 2018

Gatunek: kostiumowy, dramat

Kraj produkcji: Austria

Reżyser: Markus Schleinzer

Występują: Alba Rohrwacher, Michael Rotschopf. Lukas Miko i inni

Dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Ocena: 4/5